sobota, 9 listopada 2013

To tylko, aż Tarnowskie Góry!

Wyjazd był uzależniony od pogody. Zmienia się pogoda, a wraz z nią przekładamy termin wyprawy. W końcu jest na ekranie pogodynki słoneczko i zachęcająca temperatura.
Równie często zmieniały się plany gdzie mamy się wybrać. Po wymianie kilku esemesów i szeregu telefonów, jest decyzja! Ruszmy w piątek o 9.15 spod mojego domu do tylko, (albo aż) Tarnowskich Gór. Tylko, bo odległość nie jest imponująca, aż bo każda wyprawa niesie ze sobą coś wyjątkowego, niepowtarzalnego.

Niespodzianka, Wojtek pojawia się wcześniej niż planowaliśmy. Dojazd do mnie dla niego to ponad 10km. Nie zwlekamy z wyjazdem robimy fotkę i ruszamy. Zauważam, że na trawniku wyrosły stokrotki. Czy to normalne o tej porze roku? Nie mam pojęcia, nie pamiętam by coś takiego miało miejsce w minionych latach.

Do Tarnowskich Gór można dojechać bocznymi spokojnymi drogami z czego chętnie korzystamy. Nie spieszymy się, tempo spacerowo-rekreacyjne. W ten sposób dojeżdżamy do Zabytkowej Kopalni Srebra. Byłem tu kilka razy, wszyscy znamy Kopalnię Soli w Wieliczce, znacznie mniej ludzi wie o tej kopalni. A warto ją zwiedzić! Pod ziemią rowerami się nie da, więc pozostajemy na powierzchni podziwiając maszyny parowe naszych dziadków.



OsmAnd prowadzi nas dalej polną drogą co nas bardzo cieszy zwłaszcza, że droga bardzo fajna, oprócz nas jest na niej kilku spacerowiczów. Dojazd do rynku uświadamia mi, że w pobliżu kryje się poro ciekawych uliczek. Wiele z nich nie wygląda na ulice dla ludzi zamożnych. Mijamy małe sklepiki, wyglądają na perełki jakich w dobie Galerii Handlowych spotyka się coraz mniej. Jeden z nich przykuwa szczególnie moją uwagę, na szyldzie czytam: „Akcesoria do parzenia herbaty”. Nie zatrzymujemy się, ale byłem zaintrygowany i kto wie czy nie wrócę tam specjalnie do tego sklepu. Wjeżdżamy na rynek, ale duży! Próbuję go porównać z rynkiem w Bytomiu. Trudno stwierdzić, według Wojtka ładniejszy jest w Tarnowskich Górach, według mnie rynek w Bytomiu ma ogromny potencjał, tylko jest bardziej zaniedbany.



Szukamy odruchowo kebaba, zamiast nazwy kebab znajdujemy inną Piri Piri. To również lokal z kebabem. Nie możemy odmówić sobie przyjemności spróbowania. Wystrój ładny, lokal bardzo czysty, wręcz sterylny. Panie ubrane w firmowe stroje bardzo sympatycznie zachwalają serwowane  jadło. Prosimy o podanie „dania szefa” czyli najlepszego kebaba. Smakuje dobrze, surówki inne niż te do jakich jestem przyzwyczajony, ale  bardzo świeże, pita dobra, ale nie zachwyca, cenie sobie chrupiącą. I sos, a tu mały zgrzyt, trochę rozczarowuje, jak dla mnie za mało ostry, cóż mamy różne kryteria ostrości. Wziąłem mięso mieszane, kurczak z cielęciną, przyzwoite. Daje cztery gwiazdki na pięć. Czy powrócił bym do tego lokalu? Z przyjemnością, prosząc o dłuższe przypiekanie i aby to co ma być ostre, takim było.

Kilka fotek z wyjazdu z rynku.

Wojtek otrzymuje telefon, jest zaniepokojony zdrowiem córki. Podejmujemy decyzję, że skrócimy trasę. Lubimy jeździć, ale nasze rodziny kochamy to dla nas priorytet! Dlatego szybko ruszamy w stronę Świerklańca. Podczas poprzedniej wyprawy nie wjechaliśmy do parku, tym razem mamy to nadrobić i w cieniu sędziwych drzew nad spokojną wodą stawu wypić kawę. Po drodze jest Nakło i piękny park. Szybka decyzja, zatrzymujemy się by zrobić kilka fotek.


W Świerklańcu, zmieniamy plany, ale tylko trochę. Nie siadamy w cieniu tylko szukamy słoneczka. Tego nie musimy tłumaczyć. Czas na kawę i przyjacielskie rozmowy.






 Powrót bardzo spokojny znaną już nam trasą. Niestety zdarza się mały wypadek, Wojtek ma wywrotkę. Na szczęście skończyło się na strachu, ale wyglądało to bardo groźnie. Zaowocowało jego ogromne doświadczenie i sprawność.
Rogoźnik

Do domu już blisko, rozstajemy się, upewniam się, że z Wojtkiem wszystko OK. On ma jeszcze 10km, ja 500m. Docieram do domu i stwierdzam, że nie jestem zmęczony, bo i czym. Nie rzucam się do lodówki tylko komputera by zobaczyć jak wyszło rysowanie trasy przez Endomondo. Wyszło, co też umieszczam. Między licznikiem rowerowym, a śladem GPSu jest różnica ok. 1km. Licznik rowerowy wskazał ciut więcej. Wyszło 55km w najwolniejszym tempie w historii naszych wypraw. Wojtek ma plus 20.
Tak blisko i aż tak fajnie. Kto wie, może jeszcze w tym roku uda się gdzieś wybrać? Wciąż mamy zaległą wyprawę Szlakiem Orlich Gniazd. Nigdy nie zwiedzałem tej trasy tak późną porą roku.


sobota, 2 listopada 2013

Okoliczne atrakcje wyprawa nr 1.

Park Śląski, Żabie Doły, Bytom (rynek) i Świerklaniec.
31 października 2013r

Na pomysł zwiedzenia okolicznych parków wpadłem pewnego dnia gdy myślałem o niedługiej samotnej wycieczce. Teraz już wiem, że to był bardzo dobry pomysł, może z małym wyjątkiem, lepiej jest z Wojtkiem niż samotnie.
Wstałem o 6 rano, by nim ruszę w trasę odwieźć córkę do szkoły i zrobić szybkie zakupy przed długim weekendem. Pierwszy spojrzenie za okno uświadamia mi, że start może być utrudniony z powodu gęstej mgły. Nie mniej jest ona również zapowiedzią pięknego choć nie najcieplejszego dnia. Przekonuje mnie o tym prezenter pogody w radio, „Katowice rano -1”.
Nadzieja w tym, że mgła do 8.00 opadnie, a wtedy mam zamiar wyruszyć, by spotkać się o 9.00 w Dąbrówce Małej z Wojtkiem przed jednym ze znanych nam sklepów. Wszystko się opóźnia, zakupy, przygotowania, montuję dodatkową lampę. Według planu do punktu spotkania mam ok. 12 km. Obliczam, że dojadę w 35 – 40 minut. Dlatego opóźnienie nie bardzo mnie martwi. Ruszam o 8.25 i mocno naciskam na pedały. Pierwszy etap mam pod górkę, to nie jest łatwy początek. Potem przez Grodziec do Czeladzi. Tutaj o mało nie dochodzi do wypadku, pani za kierownicą (nie mam nic przeciwko paniom za kierownicą) zajeżdża mi drogę tak, że o mało nie przelatuję przez maskę. Ruszam za nią ostro, zatrzymuje się 100m dalej na parkingu przy szkole. Może to jedna z nauczycielek. Hamuję przy niej z piskiem opon zarzucając tylnym kołem. Pani unika spojrzenia w moją stronę więc pukam w okno i rzucam przez zęby stanowczo, ale bez złości „trochę szkoły!!!” Wiem, bez sensu, ale zmęczenie i adrenalina zabrały mi polot. Ruszam dalej nabuzowany emocjami.

Docieram na miejsce na pięć minut przed godz. 9.00. Wojtka jeszcze nie ma, przyjeżdża po czasie, ma dobre usprawiedliwienie, robimy fotkę i ruszamy do Chorzowa.
Ruch duży, pierwsze zakupy w Siemianowicach Śląskich. Niby tuż za miedzą. a w sklepach jakby inny nastrój. Pani ekspedientka zwraca się do mnie po Śląsku z uśmiechem, i odnoszę wrażenie, że  obsługa jest inna niż w Zagłębiu. Ludzie są bardziej otwarci i bezpośredni. To mi odpowiada. Kupuję dwie kawy 3 in 1, Wojtek to co zwykleJ. Przed sklepem dwie jednostki straży pożarnej usuwają jakąś maź z ulicy, zrobiło się tłocznie. Ale rowerzyści chodniczkiem, boczkiem, boczkiem i do przodu omijamy strażaków i korek.
Jadąc nasuwa mi się myśl, że gdyby te wszystkie stare, szaro brudne kamienice zostały doprowadzone do pierwotnego stanu to byłoby bardzo ładne miasto. Mijamy TVP Katowice, rzucam do Wojtka, że jestem gotowy udzielić wywiadu, ale nikt nas nie zaprasza, więc chwilę później wjeżdżamy do jednego z największych parków miejskich w Europie, 640 hektarów. Raj dla ludzi na dwóch kółkach i nogach, rolkarzy i tych z kijkami. Zauważam, że jak na zwykły dzień tygodnia i w miarę wczesną porę, jest sporo ludzi biegających (ja też to lubię), brawo Śląsk się rusza! Na chwilę zatrzymujemy się przed Planetarium byłem ty kilka razy, a Wojtek ani raz, wiem to nie grzech ale… Zwiedzamy dalej i robimy kilka pamiątkowych fotek. Zatrzymujemy się nad jednym z licznych zbiorników, słoneczko pięknie świecie, robi się ciut cieplej, kaweczka w dłoni, Wojtek opowiada wrażenia z pobytu w ciepłych krajach, jest cudownie.




Staramy się jak najdłużej jechać parkiem, ale w końcu musimy go opuścić by zobaczyć co to są te „Żabie Doły”. Nasza nawigacja wyprowadza nas w pewnym momencie w pole, musimy zawracać i włączyć daną nam przez Boga zdolność orientacji w terenie. Docieramy do celu, raj dla wędkarzy i żabJ.


Teraz kierunek Świerklaniec, ale po drodze jest rynek w Bytomiu. Wojtek przeczytał gdzieś, że w ubiegłym roku Bytom został uznany, a raczej jego mieszkańcy za najbardziej przyjaznych w Polsce. Szybko to sprawdzam, jedna z Pań nie zwracając uwagi wchodzi mi pod koła choć jadę bardzo ostrożnie, jej spojrzenie zaprzecza rankingom. Jednak „starówka” jest naprawdę śliczna. Wiele razy przejeżdżałem przez to miasto, i zawsze było niemile wspominane ze względu na korki, korki i korki. Odkąd powstała autostrada A4 nie miałem potrzeby go odwiedzać. Nie wiedziałem ile traciłem.
Na rynku znajdujemy nie tylko miejsce na kolejne fotki. ale również bar z kebabem. Widok i wystrój nie zachwyca, smak odwrotnie, pychotka. Prowadzi krajanka, surówki świeżuteńkie, bułka świeża i chrupiąca, mięso rozpływa się ustach, sos ostry, no prawie ostry, ale bardzo dobry. I pozwolono nam wprowadzić nasze rowery do lokalu!!! To przesądziło o wszystkim, dajemy cztery na pięć gwiazdek, jedną ujmuję za ciemny i ponury wystrój.







Teraz ruchliwymi ulicami ruszamy w stronę Świerklańca, na szczęście przychodzi moment gdy jedziemy przez, las (park) cudowne drogi rowerowe, POLECAM!!!. Kilometry twardych, równych, szybkich dróg leśnych. Jesienna pora dodaje tylko uroku naszemu podróżowaniu. Docieramy do Świerklańca choć nie wjeżdżamy do kompleksu ogrodowego, robimy tylko fotki przy zbiorniku i ruszamy w drogę powrotną. Brak czasu a mamy zaplanowane zajęcia na popołudnie. Fajne jest to, że doskonale rozumiemy się z Wojtkiem i nie ma napięcia, że czegoś za mało lub za dużo, pełna zgoda by się dostosować do sytuacji.

Wracając podnoszę głowę wyżej zza kierownicy, jest ku temu powód. Chcę pokazać Wojtkowi odkrytą przeze mnie drogę do Świerklańca przez Rogoźnik i malowniczą dolinę w Strzyżowicach. Jest krótka, spokojna, bardzo ładne widoki, choć nieco górzysta. Udało się po przejechaniu setek kilometrów prowadzonych przez Wojtka wyjść choć na chwile na czoło i go poprowadzić. Mile uczucieJ.
Stajemy na roztaju dróg, w prawo na Grodziec w Lewo na Gródków. Pożegnalne cześć i kończymy wspólną podróż. Jeszcze kilka kilometrów i docieram do domu na styk. Żona już czeka na wyjazd. Zawożę ją do pracy by mieć do dyspozycji samochód. Ruch się wzmógł niesamowicie, ruszyli niedzielni kierowcy, czy co? Po drodze niespodzianka w Będzinie na wysokości Kauflanda wyprzedzam WojtkaJ, on jeszcze bidulek w trasie. Na pociechę ma to, że już blisko do domu, 3 – 4 km.
Zrobiłem 67 km, Wojtek pewnie 10 więcej. Przekonałem się, że aby zrobić fajną wycieczkę nie trzeba się ruszać daleko. Kolejna trasa regionalna jaka mi się marzy, to szlakiem zbiorników Pogoria I, II, III, IV, Zalew Przeczyce, Świerklaniec, Chechło Nakło, powrót przez Tarnowskie Góry (rynek) do domu. Wojtek, co ty na to?