piątek, 2 maja 2014

Cztery Zamki na 1 maja!

Mamy więcej planów wypraw niż możliwości ich realizacji. I jak się domyślam nie jesteśmy w tym osamotnieni.
Wyprawa częścią Szlaku Orlich Gniazd zrodziła się kilka miesięcy temu, ale dopiero teraz znalazła swój finał i to w tak wyjątkowym dniu jak 1 maja, w dodatku 10 rocznicę przystąpienia do UE. Nie żebym chciał się na ten  temat rozpisywaćJ.

Ruszamy z Dworca Będzin Ksawera do Korwinowa Śląskimi Kolejami. Muszę przyznać, że standard iście europejski. Nas najbardziej cieszą wieszaki na rowery i mały tłok w wagonie. Jadą z nami chłopaki na trzydniową wyprawę SOG, mają do pokonania 180km w trzy dni, my  (jak się okaże) 120 w jeden dzień. Poza tym kilku innych rowerzystów na pomniejsze przejażdżki.


Podczas jazdy Wojtek dzieli się czekoladą jaką otrzymał od żony z bardzo ładną dedykacją. Już robi się miło i słodko. Pociąg mknie gładko. Na ekranach LCD pokazują samoloty wojskowe, próbuję wywnioskować dlaczego? Może maszynista lubi lotnictwo?


Korwinów wygląda na nieduże miasteczko, a dla nas jest jedynie miejscem startu do pierwszej bazy czyli ruin Zamku w Olsztynie. Przez część drogi jest bardzo fajna trasa dla rowerzystów i spacerowiczów, aż szkoda, że nie do samego Olsztyna. Mimo wolnego dnia ruch duży, na drogach niedzielni, albo raczej 1 majowi kierowcy w dużej ilości, trzeba uważać. Rynek i zamek jeszcze dość pusty co nas cieszy. Kupuję pamiątkowy widoczek z magnesem na lodówkę, staram się mieć przynajmniej jeden z każdej wyprawy. Wojtek był tu wiele razy dlatego rozbija nasz obóz, a ja ruszam buszować po ruinach. Pogoda wymarzona na jazdę i zwiedzanie.







Przychodzi czas ruszyć do Złotego Potoku. Na drodze robi się naprawdę gęsto, do samochodów dołączyli panwie na swych wspaniałych maszynach. Na szczęście w większości są to choppery, a motocykliści na nich (moim zdaniem) stanowią swego rodzaju elitę o czym świadczy ich pełna kultury jazda! O innych motocyklistach nie wypowiadam się.
Wybierając mniej uczęszczane trasy wydłużamy nieco drogę ale warto! Bywa, że jadąc przez las droga robi się bardzo piaszczysta zmuszając nas do pchania rowerów, ale i to należy do atrakcji tej wyprawy. Osiągamy Złoty Potok i robimy pierwszy przystanek przy Muzeum Krasińskiego. Ładne miejsce w pięknym parku, a na ozdobę z fajnym stawem, jak mniemam zarybionym, ponieważ na jego brzegach byli wędkarze, czyli też sportowcyJ. Robimy rundę honorowa po okolicy by wylądować nad jeziorkiem (innym) w lasku. Tu świętowanie na całego, my też dołączamy się unosząc w powietrze zapach parzonych zupek i kawy. Potem leżymy, leżymy, leżymy czyli dopadło nas lenistwo.







Oj ciężko było się zebrać jeszcze ciężej rozruszać, a droga do Mirowa i Bobolic zrobiła się wymagająca. Zauważamy z lekkim uśmiechem, że wiele osób robiąc plany wycieczki nie uwzględniło różnicy wzniesień. Co dało się zauważyć prowadzeniem rowerów tam gdzie były podjazdy. Nawet dostaliśmy propozycję holowania kilku pańJ. Mirów pojawił się powiewającą flagą i podobnie było w Bobolicach. Tutaj cały pochód ludzi, co by pasowało do daty. Samochody sparaliżowały ruch, ale my dzielnie przebijamy się prze korki, robimy kilka fotek i spadamy. To nie nasza bajka tylu ludzi w jednym miejscu.








Ruszmy do Rzędkowic, kiedy mijamy skałki Wojtek pyta jakby z nadzieją, że zaprzeczę  „to co,  zatrzymujemy się?”. Chwilę się waham, czas ucieka, kilometrów do przejechania sporo, trochę sił zostawiliśmy na ostatnich podjazdach, a tu kolejny podjazd. Jednak po to tu jesteśmy „skręcamy!” I tak zaczęła się kolejna wspinaczka. Poszło dość łatwo, jednak nie podjeżdżamy pod same skałki bo tu również sporo ludzi i poza tym już tu byliśmy. http://wyprawyrowerowejw.blogspot.com/2013/10/rzedkowice-11-lipca-2013r.html
Do uprawiania wspinaczek chyba utworzyły się kolejki?




Droga do Zawiercia to już z górki i to dosłownie, podobnie do Łaz, gdzie zatrzymujemy przy miejscowej lodziarni w wiadomym celu. Potem już tylko Ząbkowice, tu przystanek przed domem przyjaciela, który przeszedł niedawno operację usuwania guza z płuc. Dzielny facet, rozmawiamy chwilę, jest jeszcze bardzo słaby, oddech krótki. Dzięki Bogu rokowania są dobre! Obiecuje, że jak dojdzie do formy rusza z nami! Trzymamy go za słowo.
Postanawiam jechać z Wojtkiem dalej niż Park Zielona co oznacz, ze nadrobię kilka kilometrów, ale przyszedł mi na myśl pomysł, że powinniśmy naszą wyprawę zakończyć pod Zamkiem w Będzinie. Dla nas to oklepane miejsce, ale zamek, to zamek. Będzie już czwartym na trasie i tym akcentem i łykiem wody „Złoty Potok”, zakończyliśmy wyprawę.


Wyszło z dojazdem do domu 122km ze średnią 19,2km/h. Biorąc pod uwagę podjazdy i zwiedzanie parków, okolic zamków i pchanie naszych maszyn przez piaszczyste drogi, to całkiem przyzwoity wynik. Mamy odłożony plan wyjazdu do Wisły. Teraz wahamy się czy jechać do Wisły pociągiem i wracać na  rowerze, czy odwrotnie? Oto jest pytanieJ. Ale o tym w kolejnym odcinku.
Link do mapki wyprawy

2 komentarze: