Jedziemy, nareszcie jedziemy! Jest niedziela godz. 22.00
rozpoczyna się nasza wyprawa. Zbieram myśli czy aby czegoś nie zapomniałem w
ferworze nieco chaotycznego pakowania. W myślach przerzucam listę rzeczy, które
miałem zabrać i konfrontuje to z tym co mam w sakwach i doczepionych
reklamówkach. Nie wygląda to najładniej, ale jakoś się tym zbytnio nie
przejmuję.
Myślę też jak to się stało, że doszło do tej wyprawy?
Kilka miesięcy wcześniej Wojtek podzielił się pomysłem
wyprawy wzdłuż wybrzeża bałtyckiego. W porywie emocji i okazania Wojtkowi
wsparcia zaoferowałem, że pojadę razem z nim. Nie miałem pojęcia co mówię! Nie
zdawałem sobie sprawy ile będzie to kosztować planowania by wygospodarować
tydzień wolnego, zaopatrzyć się w niezbędny ekwipunek, zdobyć kondycję i przekonać
żonę. Nie będę zanudzał szczegółami, po prostu wszystko się udało, jedziemy!
Wyprawa obliczona jest na 450km w pięć dni. Mając
doświadczenia z przeszłości dokładam 50km i liczę, że wyprawa może przekroczyć
500km, ale niewiele.
Wieczór jest chłodny, lecz nie jest zimny jak to dobrze, że
zabrałem nieco grubszą kurtę żeglarską. Sprawdziła się już wiele razy. Jest
mocna, dobrze chroni przed wiatrem i deszczem. Jeśli sprawdza się teraz to co
dopiero nad morzem.
Jedziemy spokojnie, mamy sporo czasu by dotrzeć do Mysłowic,
skąd ruszymy pociągiem do Świnoujścia. Pierwotnie mieliśmy wyjechać kilka
godzin wcześniej, ale ze względu na mój harmonogram zajęć Wojtek zgadza się na
późniejszy wyjazd. To pozbawi nas kilku godzin na zwiedzanie Świnoujścia i
zmusi do szybszej jazdy by dotrzeć na czas do pierwszej bazy w Rewalu.
Czekając na pociąg nakręcamy się wzajemnie tym co ma nas
spotkać. Nie wiemy jakie warunku będą w pociągu, mimo zagwarantowanych
miejscówek dla nas, nie ma gwarancji miejsca dla naszych rowerów, mimo wszystko
jesteśmy dobrej myśli.
Wjeżdża pociąg, emocje rosną. Według ustalonego planu
najpierw wchodzi Wojtek z rowerem, podaje mu sakwy i na końcu wchodzę ja z moim
rowerem. Udało się wejść, przedział na rowery jak na skład jadący tak daleko i
w takie miejsce jest zbyt mały. Trzy wieszaki z których dwa są zajęte. Upychamy
rowery, spinamy nie tylko przed kradzieżą, ale również by się nie przewróciły. Panowie
kolejarze, czy to nie jest śmieszne, że w dobie gdy coraz więcej ludzi wsiada
na rowery Wy wciąż jesteście w innym świecie?
W przedziale są z nami studenci wracający z długiego
weekendu w Tatrach. Okazują się bardo fajną grupą młodych ludzi. Jeśli to
byłaby reprezentatywna grupa to mamy powody by być dumni z naszej młodzieży!
Warunki na tak długą trasę nie są komfortowe, noc przebiega wolno i czujnie.
Nigdy nie wiadomo co może nas spotkać i nasze rowery. Od czasu do czasu pojawia
się grupa ochrony pociągu i pewnie nie są tu bez przyczyny. To nas nie uspakaja
tylko uświadamia, że trzeba być czujnymi. Ja mam sen twardy, Wojtek ponoć jest
czujny, niech czuwa.
W Poznaniu przedział się opróżnia pozostajemy przez chwile
sami, Wojtek rozkłada się na siedzeniach, na moją połowę dosiada się jegomość
co ogranicza moją możliwość wyciagnięcia obolałych kości. Męczę się podwójnie,
brakiem snu i dziwnymi figurami jakie próbuję wykonywać by znaleźć odpowiednie
ułożenie na choćby chwilę drzemki, ale nie skutkuje. Chęć na sen odchodzi i pozostają długie
godziny jazdy. Widoki za oknem czasami zachwycają, a bywa, że bardzo zasmucają.
Widząc jak niegdyś piękne perełki przedwojennych dworców zamieniają się
straszące widma, budzą się pytania.
Są Międzyzdroje, za chwilę tu wrócimy na rowerach, a teraz
czas na Świnoujście gdzie na dobre rozpocznie się nasza wyprawa.
Zmęczeni długą podróżą wysiadamy z pociągu. Już pierwsze
widoki i głęboko zaciągnięte hausty powietrza sprawiają, że zapominamy o
niedogodnościach podróży, męczącym tygodniu i stresujących przygotowaniach.
Ruszamy na prom! Przeprawa jest bezpłatna, dla jednych to codzienność, dla nas
atrakcja turystyczna. Uwieczniamy to jak tylko możemy.
GPS kieruje nas w stronę granicy Polsko - Niemieckiej.
Wyprawa już się rozpoczęła więc staramy się cieszyć każdym widokiem.
Świnoujście nie rzuca na kolana, ale i nie rozczarowuje. Sporo budynków jakie
możemy spotkać w każdym mieście. Tuż przy kanale zwykłe bloki, nieco dalej
stare kamienice bez większego uroku ze względu na brak renowacji. Gdy pojawia
się szlak rowerowy prowadzący do granicy robi się nieco przyjemniej i bardziej
emocjonalnie, tam poza wydmami jest nasze ukochane morze! Nie mogę się doczekać
tego widoku bezkresu wody i poczuć bryzę na twarzy. Najpierw punkt graniczny dobre
miejsce by uwiecznić tu pobyt. Chwilę później ruszamy w stronę morza. Jest!
Piękne, cudowne! Dość mocno wieje z północnego zachodu, fale dość duże, to
wszystko zachwyca i napawa nadzieją na dobrą jazdę prawie z wiatremJ.
Szybka decyzja i jedziemy na niemiecką stronę by sprawdzić
czy jest jakaś różnica między Świnoujściem a pierwszym miasteczkiem po drugiej
stronie (Ahlbeck). Ku naszemu niezdziwieniu jest i to ogromna. Wszystkie domki,
dworki, pensjonaty, sklepiki, restauracje i inne nieruchomości wypieszczone
prawie w każdym detalu. Robią wrażenie, ale czas wracać do naszych stron i
ruszać dalej. Już dokładamy kilometry. Mamy ich zrobić 60 ale jak będziemy tak rozjeżdżeni
to dołożymy i to całkiem sporo.
W Świnoujściu robimy małe zakupy i udało się namierzyć sklep
rowerowy. Przed wyjazdem miałem nasmarować łańcuch, czego nie zrobiłem i wziąć
olej do smarowania o czym również zapomniałem. Za błędy trzeba płacić w tym
przypadku 19zł. Smaruję by jechać dalej.
Wracamy promem i ruszamy kierując się do Międzyzdroi. Droga
płaska i szybka, rozwijamy zawrotne prędkości 25km i ciut więcej. Po drodze
jest latarnia, nie możemy tego przegapić odbijamy kierując się wzdłuż budowy
gazo portu. Inwestycja ogromna, o jej politycznym czy ekonomicznym aspekcie nie
będę się rozpisywał. Szkoda tylko, że psuje krajobraz dojazdu do starej pięknej
latarni. Po drodze inna atrakcja Ford Gerharda, Muzeum Obrony Wybrzeża. Nasza wyprawa nie obejmuje w
programie zwiedzania wszystkiego. Brzydko mówiąc zaliczamy i jedziemy dalej.
Droga do Międzyzdroi wciąż płaska i szybka, jeśli tak będzie
wyglądała cała trasa to nie ma się czego obawiać, ale aż tak dobrze to nie
będzieJ.
Docieramy do tego słynnego kurortu i budzą się pierwsze
wrażenia. Miasteczko sympatyczne, daje się zauważyć zwiększony ruch turystyczny
choć wciąż jest przed oficjalnym sezonem. To co rozczarowuje to wszechobecny
kicz. Stragany, straganiki z tonami plastiku, ciuszków, wiele karuzel, całość
pasuje do słów piosenki „kolorowe
jarmarki…”.Jak widać są na to odbiorcy, ale turyści tacy jak my nie tego
szukają. Znajdujemy w miarę spokojne miejsce w parku by odpalić nasza kuchenkę
i nabrać sił się przed dalsza podróżą. Oj będą nam potrzebne.
Droga do Rewala bardzo się zmienia, z płaskiego szybkiego terenu
przechodzi w górzysty dość wymagający. Jeśli ktoś będzie planował taki przejazd
niech się nastawi na spory wysiłek. Góra, dół, góra dół i tak bez przerwy.
Widoki piękne, od czasu do czasu pojawia się drogowskaz by skręcić i piąć się
dalej do punktu widokowego. Brakuje nam obecnie czasu i nieco ochoty,
jednak nie przespana noc skutkuje. Jedziemy, droga nieco się dłuży, planowane
60 km już dawno za nami, jest 70 i 80 i wciąż liczba rośnie. Gdy zbliżamy się
do 90 pojawia się oczekiwany znak Rewal.
Pozostaje znaleźć pole namiotowe, rozbić obóz i odpocząć,
odpocząć. Wjeżdżamy na jedno z pól namiotowych wygląda całkiem przyzwoicie. Pytamy
o cenę i tu duże zaskoczenie 34zł od namiotu. Na nasz jęk zdziwienia pada wyjaśnienie,
że to pole trzy gwiazdkowe, ale to wciąż pole namiotowe. Musimy to przemyśleć.
Dzwonimy do domu by namierzyli dla nas w necie niedrogą kwaterę. Udało się, tuż
za torami kolejki wąskotorowej jest jegomość gotowy nam wynająć „domek na
kółkach” z łazienką i kuchenką za 70zł. Dodam, że telefonów wykonaliśmy znacznie
więcej, ale gdy padała informacja, że chcemy nocleg na jedną noc rozmowa robiła
się o wiele mniej przyjemna, a cena zaczynała się potęgować. Odnoszę wrażenie,
że „przemysł” turystyczny nad morzem ma się bardzo dobrze, skoro ludzie tak
wybrzydzają potencjalnym klientem nawet na jedną noc.
Gdy dojeżdżamy do naszego miejsca na nocleg jest już dość
ciemno. Wręcz z entuzjazmem witamy skromne ale przyjemne warunki na nocleg.
Przyczepa dość spora, są łóżka, rozkładana kanapa, kuchenka, ciepła woda, coś w
rodzaju natrysku i toaleta. Szybka kąpiel, kolacja i robimy coś co odbije się
echem następnego dnia, wprowadzamy do przyczepy nasze rowery. Dla nas są ważne,
są czyste, a noc zapowiada się deszczowo. Do tej pory było przeważnie
słonecznie, a momentami lekkie zachmurzenie. Ale o tym jak rozpoczął się kolejny
dzień już wkrótce.
Do tej pory przejechaliśmy 108km. 18 do Mysłowic i 90 ze
Świnoujścia. Mamy blisko 30 km na plusie. Ale co tam, szczęśliwi kilometrów nie
liczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz