„Są takie dni w tygodniu gdy nic się nie układa”, tak
brzmiał tekst piosenki moich rodziców. Ale są również dni gdy układa się
wszystko, no prawie wszystko. Tak było gdy ruszaliśmy na kolejną wyprawę do
kamieniołomów w Jaworznie Szczakowej.
Oprócz przeziębienia Wojtka i mojej kontuzji łydki, czyli
czegoś tam bolącego w środku wszystko zagrało. Pogoda na 10 w skali 10, nastrój
(mój nastrój) na 12 w tej samej skali, warunki na drogach super i to w każdym
miejscu, asfalt, beton, ziemia, piasek, żwir w mieście, polach, lasach, górach
i dolinach. Już wiem, że moja ocena jest bardzo subiektywna podyktowana wciąż
gorącymi emocjami. Ale do rzeczy.
Umówiliśmy start o 10.10 spod szpitala w Zagórzu –
Sosnowiec. Tam rozpoczynamy nasze wyprawy gdy kierujemy się w stronę Jaworzna
lub Krakowa. Rano organizuję dzień by nie otrzymać telefonu, który popsuje mi
wyprawę. Ruszam z dużym zapałem o czym świadczy również to, że do Zagórza
wybieram znacznie dłuższą trasę. Z 10 zrobiło się prawie 15km, nie mogłem
odmówić sobie jazdy wzdłuż Przemszy. To zaowocowało telefonem do Wojtka, aby
poczekał na mnie na „Zuzannie” (terminologia regionalna bez większego
znaczenia). Tutaj robimy tak zwaną fotkę startową.
Wyrywam do przodu jakbym był po trzech „energetykach” i tak
się czuję. Jakie to odmienne od tego co było tydzień wcześniej podczas wyprawy
do Ogrodzieńca. Wojtek jako zawodowiec nie ważne w zdrowiu czy chorobie, a tym
razem raczej chorobie, dzielnie podąża za mną udzielając jedynie krótkich
komend „w prawo!”, w lewo!”, prosto!” (on jest mózgiem naszych wypraw). Tyle jestem w stanie pojąć.
Nie wiedząc kiedy docieramy do Szczakowej i tutaj Wojtek
uzupełnia zapasy w "Biedronce", wcięło go na 15min, gdy mnie ciągnie do dalszej
wyprawy. Nie idę w jego ślady, ruszam do małego sklepu, gdzie z repertuaru wędlin
wybieram kilka kabanosów jako „wkładkę” do zupy z torebki. Wkładka oczywiści
bez gotowania tylko do ręki, łycha zupy i kęs kabanosa. Teraz szybko do
kamieniołomów. Wojtek kilka razy opowiadał mi o urokach tego miejsca gdy
przejeżdżaliśmy w pobliżu, zapowiadając, że kiedyś się tu wybierzemy. To co
zobaczyłem przerosło moje oczekiwania i jego opowieści, tu jest naprawdę
pięknie, ślicznie, uroczo i fantastycznie. Co staraliśmy się oddać kilkom
fotkami. Jedyny minus to pozostałości po niewychowanych biwakowiczach. Wiem, wy macie
na nich inne określenia, ja człek wrażliwy pozostanę przy swojej terminologii.
Zupka z „wkładką”, kaweczka smakują w takim miejscu lepiej
niż najbardziej wykwintne dania w restauracjach u tej pani co rzuca garnkami.
Ruszamy do „Żabników”, a dokładniej do dwóch zbiorników
bardzo płytkich, ale i bardzo czystych. Na dnie widać piasek, który w
promieniach słońca nabierał pięknej barwy nadając zbiornikom wyjątkowego
uroku. Patrząc na nie odnosi się wrażenie jakby świeciły.
Tu zapada decyzja co dalej, plan w zasadzie wykonany, ale
jakoś jestem nie nasycony jazdy. Wciąż buzuje we mnie zdrowa adrenalina
domagająca się znacznie więcej. Wyjeżdżając z Żabników zauważamy tablicę
informacyjną (wszędzie bardzo dobre oznakowanie), a na niej zielony szlak
rowerowy prowadzący przez lasy i pola wprost do centrum Jaworzna. To była dobra
decyzja, po zielonej linii malowniczymi drogami i ścieżkami dojeżdżamy na rynek
w Jaworznie. Tu chwila odpoczynku i trochę słodkości w postaci gofra. Ja
wybieram wersję z bitą śmietaną i własnej produkcji polewę czekoladową, Wojtek
wybiera wersję z owocami.
Po takiej dawce cukru w cukrze ruszamy dalej zielonym
szlakiem kierując się w stronę Sosnowca. Drogi różne, zazwyczaj dobre i wciąż
nieźle oznakowane. Docieramy nad Przemszę, gdzie dopada nas nie tyle pragnienie
na przerwę co na kawę, która zmusza nas do zrobienia sobie przerwy. I tak
popijając podwójne espresso toczymy nasze rozmowy próbując naprawić świat.
Dalej już rutynowo przez Maczki do Zagórza, Zuzannę tutaj
się rozstajemy. Wojtek jest już w domy gdy ja ruszam przez Będzin równie
okrężną drogą do domu. Dlaczego wybieram dłuższą, bo wciąż mi mało i mało.
Wyszło 86km i była to jedna z najfajniejszych wypraw.
Dlaczego najfajniejsza? Tego wyjaśnić się nie da, to się czuje J. Dzięki Wojtku! Czekam
na kolejny zew do wyprawy!