czwartek, 24 lipca 2014

Węgierska Górka – Wisła czyli ostra jazda! Poniedziałek

To była najtrudniejsza z naszych dotychczasowych wypraw, nawet Baltic Expedition nie dał nam tak popalić.

W niedzielę, dzień przed wyprawą jadę w okolice Lubina samochodem by odwieść moją sędziwą rodzicielkę do domu. Po drodze mam gorącą linię z Wojtkiem. Staramy się znaleźć nocleg pod dachem w Węgierskiej Górce. Pierwotny plan zakładał spanie w namiocie na polu kempingowym, ale prognozy pogody zachęcają nas do szukania czegoś bardziej komfortowego. Dzwonię ja, mam kwaterę za 40zł, dzwonię ja mam kwaterę za 35zł, dzwoni Wojtek ma kwaterę za 20złJ. Jak on to robi? Jest tylko jeden warunek, mamy zabrać ze sobą śpiwory.
Tym razem do naszej ekipy ma dołączyć Łukasz, młody (27 lat) wysportowany i chętny. To ma być jego pierwsza dłuższa wyprawa dlatego udzielamy mu niczym weterani wszelkich rad w przygotowaniach.

Najpierw spotykam się z Łukaszem o 7.00 w Parku Zielona przy fontannie, potem jedziemy razem wzdłuż Przemszy przez Będzin do Sosnowca pod szpital w Zagórzu by spotkać się z Wojtkiem. Nie ukrywam, że już na starcie byłem nieco zmęczony. Jazda samochodem w bardzo gorący dzień (600km), bardzo późny powrót, 4h snu dały się we znaki. Ale nic to, jedziemy! Łukasz jak na moje oko nie bardzo jest ekwipunkowo przygotowany na wyprawę, ale nie chce się wtrącać wszystko wyjdzie w trasie. Szlak wzdłuż Przemszy do Będzina to prawdziwa przyjemność, wręcz odpoczynek. Przy pięknej pogodzie nawet się dobrze nie rozgrzałem a już miałem 20km na liczniku i z daleka widzę jak Wojtek bierze nas na celownik aparatu. Potem wspólna fotka, kilka technicznych rad dla Łukasza i ruszamy w trasę.



Początek trasy znamy tak dobrze, że staje się rutyną, którą zakłóca już na samym początku awaria roweru Łuksza. Spadł łańcuch to się zdarza, nic poważnego, ale kilkadziesiąt metrów dalej się powtarza co zaczyna nas martwić. Czyżby falstart? Zachęcamy Łukasza by nie korzystał z najmniejszego przełożenia, bo wygląda na to, że wtedy łańcuch spada, skutkuje, może jechać dalej. Mijamy Kazimierz i kierujemy się na Jaworzno. Po drodze rozmyślam o naszej wyprawie i brakach w wyposażeniu Łukasza, jak się później okaże moje obawy są słuszne.

W Jaworznie robimy krótki postój na zakupy. Teraz kierujemy się na Chełmek, gdzie pod znanym nam sklepem ze skórzaną odzieżą dla motocyklistów robimy pamiątkowe kilka fotek. Byliśmy tutaj z Wojtkiem rok temu podczas wyprawy do Żywca.



Dojeżdżamy do Oświęcimia, jest dość ruchliwie. Po drodze wyprzedzamy jakąś nastolatkę  jadącą poboczem, za chwilę widzimy jak ona nas wyprzedza, jak widać młodzież w tym regionie ambitna, zwłaszcza żeńska. Z uśmiechem podążamy za nią kierując się przy okazji w stronę Starego Miasta i urokliwe miejsce nad Sołą gdzie pałaszujemy drugie śniadanie. Pogoda jest śliczna, miejsce fantastyczne, zapowiada się super wyprawa. Nawet sił jakby więcej.
Rok temu zgubiliśmy właściwą drogę i wpakowaliśmy się na bardzo ruchliwą drogę na Kęty, teraz starannie wybraliśmy drogę do Wilamowic. To bardzo ciekawe Miasto z barwną historią jego powstania i niezwykłą kulturą mieszaków, tych dawnych mieszkańców.
Po drodze kolejne dziewczę próbuje podnieść nam ciśnienie wyprzedzając naszą ekipę „profesjonalistów”. Podążamy za nią i nawet ją wyprzedzamy, ale sprytna dziewuszka wsiadła nam  na koło i tak doholowała się do Porąbki. Tutaj kolejne uzupełnienie zapasów by w ich mocy dotrzeć do Żywca. Po drodze jeszcze zapora, a z zapory piękne widoki, którym nie sposób się oprzeć.




Żywiec powitał nas ciepło. Wojtek i Łukasz ruszyli na zakupy do pobliskiego spożywczaka i apteki. Łukasz dowiedział się, że kolano od jazdy może boleć. Nie ma wyprawy bym się o tym nie przekonywał, ale jakoś przywykłem. Sprej moim zdaniem nie wiele pomagał ale robił wrażenie wyrzucając pod ciśnieniem zimną maź na bolące miejsce.
W parku dorwaliśmy ławeczkę w cieniu i zaciszu i odpaliliśmy kuchenkę. Podczas posilania, zaczęło grzmieć i spadły pierwsze krople deszczu. Z Wojtkiem wyciągnęliśmy nieprzemakalne kurtki, a Łukasz na pytanie o kurtkę, tylko machnął ręką i powiedział, że jest lato i deszczu się nie boi.




Do kwatery pozostało ponad 12km. Widząc co się dzieje z pogodą niezwłocznie ruszamy. OsmAnd by wypróbować nasze siły bądź cierpliwość prowadzi nas najpierw ostro w górę zbaczając z głównej drogi, po kilku kilometrach wędrówki po „szczytach” sprowadzić nas do głównej trasy. Tak wydłużamy drogę i zwiększamy jej trudność.
Po 132km pojawia się upragniony widok domu gdzie czaka na nas ciepły suchy pokoik, przygotowane łóżka i prysznic. Jest powód do radości, za rozsądną dopłatę 5zł nie musimy wyciągać śpiworów tylko korzystamy z przygotowanej pościeli. Warunki jak za 25zł od łebka z garażem dla rowerów to wypas.




Zrzucamy mokre ciuchy, deszcz po drodze rozpadał się na dobre, bierzemy prysznic, pożyczam Łukaszowi suchą koszulkę i ruszamy w miasto. Najpierw wizyta w pobliskiej karczmie na pierogach. Ja biorę ruskie, Wojtek z mięsem, Łukasz z kapustą i grzybami. Potem następuje wzajemna wymiana i tak każdy z nas ma na talerzu po kilka z różnym nadzieniem. Chłopaki popili herbatką, ja takich rzeczy nie pijam, i ruszyliśmy dalej. Deszcz prawie ustał, lekko kropiło od czasu do czasu co nam nie przeszkadzało dotrzeć na Promenadę. Wieczorny spacer pozwolił się zrelaksować i nabrać jeszcze większej ochoty na słodki długi sen. Zwłaszcza, że poprzednia noc była bardzo krótka.
Kwatera jest z TV ale on jakoś nas nie pociąga, wolimy długie rozmowy, które jeszcze bardziej wzmogły potrzebę snu.
Kolejny dzień nie będzie łatwy. Wtedy wiedziałem o tym teoretycznie, a o skali trudności opowiem w kolejnym odcinku. Oj będzie się działoJ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz