To była najtrudniejsza z naszych dotychczasowych wypraw,
nawet Baltic Expedition nie dał nam tak popalić.
W niedzielę, dzień przed wyprawą jadę w okolice Lubina
samochodem by odwieść moją sędziwą rodzicielkę do domu. Po drodze mam gorącą
linię z Wojtkiem. Staramy się znaleźć nocleg pod dachem w Węgierskiej Górce.
Pierwotny plan zakładał spanie w namiocie na polu kempingowym, ale prognozy
pogody zachęcają nas do szukania czegoś bardziej komfortowego. Dzwonię ja, mam
kwaterę za 40zł, dzwonię ja mam kwaterę za 35zł, dzwoni Wojtek ma kwaterę za
20złJ.
Jak on to robi? Jest tylko jeden warunek, mamy zabrać ze sobą śpiwory.
Tym razem do naszej ekipy ma dołączyć Łukasz, młody (27 lat)
wysportowany i chętny. To ma być jego pierwsza dłuższa wyprawa dlatego
udzielamy mu niczym weterani wszelkich rad w przygotowaniach.
Najpierw spotykam się z Łukaszem o 7.00 w Parku Zielona przy
fontannie, potem jedziemy razem wzdłuż Przemszy przez Będzin do Sosnowca pod
szpital w Zagórzu by spotkać się z Wojtkiem. Nie ukrywam, że już na starcie
byłem nieco zmęczony. Jazda samochodem w bardzo gorący dzień (600km), bardzo
późny powrót, 4h snu dały się we znaki. Ale nic to, jedziemy! Łukasz jak na
moje oko nie bardzo jest ekwipunkowo przygotowany na wyprawę, ale nie chce się
wtrącać wszystko wyjdzie w trasie. Szlak wzdłuż Przemszy do Będzina to
prawdziwa przyjemność, wręcz odpoczynek. Przy pięknej pogodzie nawet się dobrze
nie rozgrzałem a już miałem 20km na liczniku i z daleka widzę jak Wojtek bierze
nas na celownik aparatu. Potem wspólna fotka, kilka technicznych rad dla
Łukasza i ruszamy w trasę.
Początek trasy znamy tak dobrze, że staje się rutyną, którą
zakłóca już na samym początku awaria roweru Łuksza. Spadł łańcuch to się
zdarza, nic poważnego, ale kilkadziesiąt metrów dalej się powtarza co zaczyna
nas martwić. Czyżby falstart? Zachęcamy Łukasza by nie korzystał z
najmniejszego przełożenia, bo wygląda na to, że wtedy łańcuch spada, skutkuje,
może jechać dalej. Mijamy Kazimierz i kierujemy się na Jaworzno. Po drodze
rozmyślam o naszej wyprawie i brakach w wyposażeniu Łukasza, jak się później
okaże moje obawy są słuszne.
W Jaworznie robimy krótki postój na zakupy. Teraz kierujemy
się na Chełmek, gdzie pod znanym nam sklepem ze skórzaną odzieżą dla
motocyklistów robimy pamiątkowe kilka fotek. Byliśmy tutaj z Wojtkiem rok temu
podczas wyprawy do Żywca.
Dojeżdżamy do Oświęcimia, jest dość ruchliwie. Po drodze
wyprzedzamy jakąś nastolatkę jadącą
poboczem, za chwilę widzimy jak ona nas wyprzedza, jak widać młodzież w tym
regionie ambitna, zwłaszcza żeńska. Z uśmiechem podążamy za nią kierując się
przy okazji w stronę Starego Miasta i urokliwe miejsce nad Sołą gdzie
pałaszujemy drugie śniadanie. Pogoda jest śliczna, miejsce fantastyczne,
zapowiada się super wyprawa. Nawet sił jakby więcej.
Rok temu zgubiliśmy właściwą drogę i wpakowaliśmy się na
bardzo ruchliwą drogę na Kęty, teraz starannie wybraliśmy drogę do Wilamowic.
To bardzo ciekawe Miasto z barwną historią jego powstania i niezwykłą kulturą
mieszaków, tych dawnych mieszkańców.
Po drodze kolejne dziewczę próbuje podnieść nam ciśnienie
wyprzedzając naszą ekipę „profesjonalistów”. Podążamy za nią i nawet ją
wyprzedzamy, ale sprytna dziewuszka wsiadła nam
na koło i tak doholowała się do Porąbki. Tutaj kolejne uzupełnienie
zapasów by w ich mocy dotrzeć do Żywca. Po drodze jeszcze zapora, a z zapory
piękne widoki, którym nie sposób się oprzeć.
Żywiec powitał nas ciepło. Wojtek i Łukasz ruszyli na zakupy
do pobliskiego spożywczaka i apteki. Łukasz dowiedział się, że kolano od jazdy
może boleć. Nie ma wyprawy bym się o tym nie przekonywał, ale jakoś przywykłem.
Sprej moim zdaniem nie wiele pomagał ale robił wrażenie wyrzucając pod
ciśnieniem zimną maź na bolące miejsce.
W parku dorwaliśmy ławeczkę w cieniu i zaciszu i odpaliliśmy
kuchenkę. Podczas posilania, zaczęło grzmieć i spadły pierwsze krople deszczu.
Z Wojtkiem wyciągnęliśmy nieprzemakalne kurtki, a Łukasz na pytanie o kurtkę,
tylko machnął ręką i powiedział, że jest lato i deszczu się nie boi.
Do kwatery pozostało ponad 12km. Widząc co się dzieje z
pogodą niezwłocznie ruszamy. OsmAnd by wypróbować nasze siły bądź cierpliwość
prowadzi nas najpierw ostro w górę zbaczając z głównej drogi, po kilku
kilometrach wędrówki po „szczytach” sprowadzić nas do głównej trasy. Tak
wydłużamy drogę i zwiększamy jej trudność.
Po 132km pojawia się upragniony widok domu gdzie czaka na
nas ciepły suchy pokoik, przygotowane łóżka i prysznic. Jest powód do radości,
za rozsądną dopłatę 5zł nie musimy wyciągać śpiworów tylko korzystamy z
przygotowanej pościeli. Warunki jak za 25zł od łebka z garażem dla rowerów to
wypas.
Zrzucamy mokre ciuchy, deszcz po drodze rozpadał się na
dobre, bierzemy prysznic, pożyczam Łukaszowi suchą koszulkę i ruszamy w miasto.
Najpierw wizyta w pobliskiej karczmie na pierogach. Ja biorę ruskie, Wojtek z
mięsem, Łukasz z kapustą i grzybami. Potem następuje wzajemna wymiana i tak
każdy z nas ma na talerzu po kilka z różnym nadzieniem. Chłopaki popili
herbatką, ja takich rzeczy nie pijam, i ruszyliśmy dalej. Deszcz prawie ustał,
lekko kropiło od czasu do czasu co nam nie przeszkadzało dotrzeć na Promenadę.
Wieczorny spacer pozwolił się zrelaksować i nabrać jeszcze większej ochoty na
słodki długi sen. Zwłaszcza, że poprzednia noc była bardzo krótka.
Kwatera jest z TV ale on jakoś nas nie pociąga, wolimy
długie rozmowy, które jeszcze bardziej wzmogły potrzebę snu.
Kolejny dzień nie będzie łatwy. Wtedy wiedziałem o tym
teoretycznie, a o skali trudności opowiem w kolejnym odcinku. Oj będzie się
działoJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz