Każda wyprawa ma dla mnie jeden główny cel, „jechać po to,
żeby jechać”. Zwiedzanie przy okazji pięknych miejsc jest dodatkową nagrodą i
zachętą. Mogę dojechać do tych miejsc samochodem, autobusem i pociągiem, jednak
żadna z tych form podróżowania nie przyniesie mi tyle radości jak pedałowanie
na moim ukochanym jednośladzie. Od młodzieńczych lat marzyła mi się jazda na
rowerze w odległe zakątki naszego regionu i kraju. Jednak brak odpowiedniego
sprzętu i motywacji mnie przed tym powstrzymywały. Dopiero zachęta i przykład
Wojtka, oraz możliwość zakupu fajnego rowerku sprawiły, że tuż przed
pięćdziesiątką zaczynam je realizować.
Wydawało mi się, że Szlak Orlich Gniazd mam opanowany z wycieczek
szkolnych i rodzinnych. Więc jak to się stało, że nigdy nie byłem na zamku
Tęczyńskim i w Lipowcu?
Po negocjacjach namawiam Wojtka na wyjazd nieco wcześniej
tzn. o 8.30. Mój kompan zawsze stara się opóźniać wyjazd. Ja wolę ruszać
wcześniej by mieć do dyspozycji jak najwięcej dnia i możliwość zwiedzania i
częstszych postojów (brak kondycji po kontuzji).
Spotykamy się 0,5km od domu Wojtka i 10km od mojego tuż
niedaleko cmentarza w Zagórzu. Już na początku mały zgrzyt, Wojtek nie zauważa
samochodu jadącego za nim i zmienia pas bez ostrzeżenia, ja mam uruchomiony
aparat ale nie o takie zdjęcie mi chodzi. Bezpieczeństwo to podstawa naszych
podróży!!!
Znanymi nam „kanałami”
jedziemy w stronę Jaworzna, potem skręcamy na Jaworzno- Szczakowo by ruszyć w
stronę Bierunia i dalej kierując się na Kraków. Trasa przebiega na tym odcinku
bardzo dobrze, średnia zdecydowani ponad 20km/h. Słoneczko coraz częściej
świeci, a tylko czasami chowa się za chmurki, co powoduje odczuwalnych chłód. Ale
jesteśmy tak rozgrzani, ze to żaden problem.
Po drodze pojawia się pomysł zwiedzenia Pałacu w Młoszowej.
To był bardzo dobry pomysł! Brama otwarta za którą widać piękny choć nieco „upadający”
pałac. Kręcimy się przez chwilę robiąc pierwsze fotki i ciesząc się pięknymi
widokami, gdy w bramie pojawia się inny rowerzysta. Okazuje się przesympatycznym
opiekunem, kierownikiem obiektu (jak się sam nazwał). Oprowadza nas
zapewniając, że miejsce jest bezpieczne, więc możemy zostawić nasze rowery i
udać na zwiedzanie pałacu co też chętnie czynimy. Dobre miejsce na zwiedzanie i
biwakowanie (o ile kierownictwo pozwoli) dla całej rodziny. Przepiękny park o
powierzchni (o ile zapamiętałem) 11h. A oto kilka zdjęć włącznie z naszym super
przewodnikiem.
Za
namową kierownika udajemy się inną drogą do Tęczyna by zobaczyć jedyny w Polsce
„Kurhan”. Droga okazuje się górzysta i jest to pierwszy sprawdzian, przed tym
co mnie czeka. Szkoda, że obiekt jest zamknięty, ponoć mieści w sobie 7000
grobowców!
Spotykamy przy Kurhanie innego tubylca, równie sympatycznego, który lepiej od „Krzysia” wyjaśnia
nam drogę na zamek. Ruszamy kierując się wytycznymi. Wjeżdżamy do Tęczyńskiego
Parku Krajobrazowego, to lubimy bardzo. Podróżujemy dobrze utwardzonymi drogami
leśnymi z długimi odcinakami asfaltu. Zdarza się, że przebiegnie sarna na
szczęście nie widzimy dzików. Wojtek się śmieje, ze jeśli się pojawią będzie
robił zdjęcia jak uciekam, a kto zrobi zdjęcia jemuJ.
Tuż przed wzgórzem zamkowym zatrzymujemy się na chwilę by
uzupełnić zapasy w sklepie, dobrze czynimy bo sił będzie potrzeba co niemiara.
Wzgórze okazuje się niezłym wyzwanie zwłaszcza po przejechaniu ponad 60km w
dobrym tempie. W pierwszych chwilach po wjeździe nie cieszę się pięknymi widokami, tyko łapę tlen w dużych
ilościach. Przychodzi czas na podziwianie, a jest co i upragniony postój na
popas, przyjacielskie rozmowy i serię telefonów. Według Wojtka, Tęczyński Zamek
jest drugim po Ogrodzieńcu najciekawszych miejsc na SOG.
Teraz czas na zjazd, na liczniku prawie 55km/hJ. Ale pojawiają się
bardzo wymagające podjazdy, a sił ubywa. Obawa przed odnowieniem kontuzji
przypomina mi ból w prawej łydce. Ale jedziemy, nie ma co się rozczulać. Drobne
podjazdy zaczynają się stawać miejscem odpoczynku. I tak docieramy do zamku
Lipowiec. Tutaj podjazd jest tak stromy i długi, że postanawiam nie ryzykować i
pod koniec drogi zsiadam z rowerka. Wkroczenie na dziedziniec jest wielkim zwycięstwem,
za nami prawie 80km a do domu daleko, sił mało więc warto odpocząć. Ponoć w tym
miejscu odpoczywał Jan III Sobieski przed wyprawą na Wiedeń, więc poszliśmy w
jego ślady.
Ponoć do tego miejsca wszyscy chodzą piechotą, nie wiem czy
był tu Król, ale wygląda i pachnie tak, jakby to miejsce pochodziło z tamtych
czasów.
Po drodze podziwiamy skansen, ale tylko zza płotu. Nie chce
nam się wchodzić zwłaszcza, ze na obiekcie trwają roboty przygotowujące skansen
do sezonu. Powrócę tu z rodzinką samochodem, wygląda na to, że warto go
zwiedzić.
Droga powrotna przebiega dobrze z postojem na rynku w
Chrzanowie. Ładne miejsce, jest „Żabka” są zakupy i obowiązkowe fotki.
Zatrzymujemy się jeszcze trzy razy, pierwszy raz tuż obok,
Jaworzna w ładnym lasku z miejscem do biwakowania by wypić kawę, ja doję
podwójne espresso, Wojtek swoją ulubioną fusiatkę. Pojawia się inny rowerzysta,
przysiada się na chwilę by w cieniu drzew wypić browarek, ma ich kilka w
plecaku. Jestem zdumiony i oburzony, jak to piwo podczas jazdy? Na moją uwagę z
subtelną aluzją uśmiecha się uznając mnie za dziwaka, a swoje zachowanie za
normę. Widać mamy różne normy!
Nie możemy odmówić sobie kilku fotek w kamieniołomach tuż obok
Jaworzna, a na naszej trasie powrotnej. Dzieciom by się podobało mnie tak
sobie, fajne miejsce na niedzielny spacer z rodziną.
Na liczniku prawie 110km liczyłem, że w tym momencie będę wjeżdżał
na moją posesję, a do domu blisko 20km.
Poziom cukru zaczyna spadać co owocuje utratą sił i kiepskim samopoczuciem. Na
moją prośbę zatrzymujemy się, wcinam trzy jabłka i czekoladowego batonika z
orzechami. Po takim zastrzyku możemy ruszać dalej. W mocy tego posiłku dojeżdżamy
do miejsca gdzie Wojtek ma 300m do domu, ja 10km. Ostatni podjazd pod górę w
Grodźcu, który zazwyczaj jest bułką z masłem, w tym przypadku jest dużym wyzwaniem,
ale daję radę! Wjazd na podwórko to
prawdziwa radość, licznik pokazuje 129,3km. Po wejściu do domu padam ze zmęczenia,
nawet apetyt odszedł. Jednak jest to coś, radość i satysfakcja z kolejnej
bardzo udanej wyprawy!
Przed nami kolejna wyprawa 300km w trzy dni. Dlatego tę uznaję
za trening przed jeszcze większym wyzwaniem. Ale o tym w innym odcinku.
Dzięki Wojtku za wyprawę i Wam za dotarcie do tego miejsca.
Mama nadzieje, że nie jesteście znudzeni i zmęczeni J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz