Pod tym tytułem mogła by się kryć większość naszych wypraw.
Jednak tym razem jest on związany nie tylko z wędrowaniem po naszym regionie,
ale z wizytą w Centrum Handlowym Silesia.
Z trudem wygospodarowałem wolny czwartek, a przynajmniej
znaczną jego część i tak muszę wrócić przed 18.00 na zaplanowane spotkanie. Tym
bardziej psuje mi humor prognoza pogody. Ma padać, i czasami być słonecznie, kilka
godzin później, być słonecznie i czasami
padać. To wystarczy by nabrać otuchy. Poranek próbował ją zdmuchnąć, ale lekki
wiatr zdmuchnął chmury deszczowe dając nadzieją na w miarę pogodny dzień.
Ruszmy za moją namową o 8.30 spod marketu Auchan w Sosnowcu
– Zagórzu. Wojtek jest zwolennikiem późniejszych startów, wywalczyć 30min to
prawdziwy sukces!
Do sklepu dojeżdżam z wynikiem 10km ze średnią prędkością
prawie 24km/h. To dobry wynik biorąc pod uwagę spory ruch.
Ruszamy w stronę Katowic, najpierw przez Sosnowiec, ale nie
ten z widokówek lub strony promocji miasta. Nasze kanały pozwalają nam zobaczyć
inny obraz tego miasta, niestety nie jest to widok, który może się spodobać.
Bieda, szarość, brud, zaniedbanie, a miejscami wielki smród, wiem tak jest w
każdym mieście. Chętnie zaprosimy „ojców miasta” na taką przejażdżkę. Poruszamy
się wolno ale omijamy główne drogi. Katowice pojawiają się mimo to dość szybko,
wtedy pada ostrzeżenie Wojtka „uważaj będę improwizował”. Wiem co to znaczy,
będziemy przeskakiwać z jezdni na chodnik i odwrotnie, omijać samochody w
korkach i wykonywać tysiąc innych manewrów mających udowodnić, że poruszanie
się rowerem po mieście jest szybsze i ciekawsze, adrenaliny nie brakowało:).
Udało się po drodze namierzyć sklep z tysiącem pokus, czyli
piekarnie „Kłos”. Muszę przyznać, że jest z czego wybierać, dlatego nie było to
łatwe i szybkie. Ale ostatecznie robimy zakupy na drugie śniadanie, w moim
przypadku pierwsze.
Pierwszy raz pojawiam się przed Centrum Handlowym Silesia na
rowerze. Z internetowej strony dowiedziałem się, że jest parking strzeżony dla
rowerzystów, zachęceni tym postanawiamy oddać nasze maszyny pod ochronę pana w
uniformie i ruszyć na spacer do krainy wielbicieli shopingu. Niestety, okazało
się, że parking działa w sezonie letnim, a niby jaki mamy sezon? Czas letni, po
świętach majowych, ładna pogoda i takie rozczarowanie! Parking nie czynny,
przynajmniej ten strzeżony. Więc dwóch nadzianych gości z drobnymi na kawę rusza
dalej zostawiając Silesia gdzieś, za sobą. Za jedyną pociechę mogliśmy zaliczyć
rozmowę z księdzem dyżurującym w kaplicy przy „molochu handlowym”.
Kolejny przystanek to Park Śląski. Tu pełne zadowolenie! Zieleń, spokój, przestrzeń, piękna pogoda i kawa w ręku zagryzana pysznościami z Kłosa.
Endomondo głosem znanego kierowcy rajdowego obwieszcza nam,
że do kolejnego celu, czyli miejscowości Zendek tuż za Portem Lotniczym w
Pyrzowicach, jest 29km. Kilka chwil później było już 32, odkrywamy w sobie
talent do wydłużania trasy. Ale niezmiennie optymistyczny głos aplikacyjnej
gwiazdy ogłasza „jesteś poza trasą, następna będzie lepsza”. Nie zawsze
podzielam ten optymizm, ale lepsze to niż narzekanie.
Teraz czas na maksymalną koncentrację zrobiło się
niebezpieczniej. Udaje się przebić przez drogi Silesii i dotrzeć do ogrodzenia
Portu Lotniczego, a potem kilka kilometrów runda wkoło i dotarcie do miejsca na
kolejny popas. Testujemy dania z wykorzystaniem kaszy kuskus. Miał być kuskus z
tuńczykiem w oleju gdyby nie to, że zapomniałem zabrać z domu tuńczyka:). Trzeba było improwizować.
Był kuskus z rosołem, kuskus z zupą gulaszową, kuskus z sosem bolońskim i
makaronem. Dobry jest! Bierzemy go na inne wyprawy, ale z tuńczykiem:).
Tu wzięło nas na lenistwo i mnóstwo gadania.
Oj ciężko było się ruszyć, ale komu w „d” temu „c”.
Najpierw był zalew Przeczyce, potem zbiornik Pogoria 4, a
następnie Park Zielona by wylądować w lodziarni na 3ego maja w Dąbrowie G. w
lodziarni z naszej młodości. Wygląd się zmienił, obsługa też, ale lody wciąż
wspaniałe!
Pałaszujemy i odkrywamy, że mimo gróźb nie spadła ani jedna
kropla deszczu. Było słonecznie i pogodnie. I w takich nastrojach rozstajemy
się by ruszyć dalej. Wojtek do domu, a ja na umówione spotkanie. Do domu
pozostało jeszcze 10km, co dało w sumie prawie 105km, ze średnią nieco ponad
20km/h. Nie byłem zmęczony, czy to znaczy, że forma rośnie?
O tym będziemy mogli się przekonać przy kolejnej wyprawie.
Wciąż mamy w planach Wisłę.
Dziękujemy tym, który doczytali do końca, a tym, którzy będą
komentować odpowiemy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz