sobota, 10 maja 2014

Wyprawa „Silesia”.

Pod tym tytułem mogła by się kryć większość naszych wypraw. Jednak tym razem jest on związany nie tylko z wędrowaniem po naszym regionie, ale z wizytą w Centrum Handlowym Silesia.
Z trudem wygospodarowałem wolny czwartek, a przynajmniej znaczną jego część i tak muszę wrócić przed 18.00 na zaplanowane spotkanie. Tym bardziej psuje mi humor prognoza pogody. Ma padać, i czasami być słonecznie, kilka godzin później,  być słonecznie i czasami padać. To wystarczy by nabrać otuchy. Poranek próbował ją zdmuchnąć, ale lekki wiatr zdmuchnął chmury deszczowe dając nadzieją na w miarę pogodny dzień.
Ruszmy za moją namową o 8.30 spod marketu Auchan w Sosnowcu – Zagórzu. Wojtek jest zwolennikiem późniejszych startów, wywalczyć 30min to prawdziwy sukces!

Do sklepu dojeżdżam z wynikiem 10km ze średnią prędkością prawie 24km/h. To dobry wynik biorąc pod uwagę spory ruch.



Ruszamy w stronę Katowic, najpierw przez Sosnowiec, ale nie ten z widokówek lub strony promocji miasta. Nasze kanały pozwalają nam zobaczyć inny obraz tego miasta, niestety nie jest to widok, który może się spodobać. Bieda, szarość, brud, zaniedbanie, a miejscami wielki smród, wiem tak jest w każdym mieście. Chętnie zaprosimy „ojców miasta” na taką przejażdżkę. Poruszamy się wolno ale omijamy główne drogi. Katowice pojawiają się mimo to dość szybko, wtedy pada ostrzeżenie Wojtka „uważaj będę improwizował”. Wiem co to znaczy, będziemy przeskakiwać z jezdni na chodnik i odwrotnie, omijać samochody w korkach i wykonywać tysiąc innych manewrów mających udowodnić, że poruszanie się rowerem po mieście jest szybsze i ciekawsze, adrenaliny nie brakowało:).
Udało się po drodze namierzyć sklep z tysiącem pokus, czyli piekarnie „Kłos”. Muszę przyznać, że jest z czego wybierać, dlatego nie było to łatwe i szybkie. Ale ostatecznie robimy zakupy na drugie śniadanie, w moim przypadku pierwsze.
Pierwszy raz pojawiam się przed Centrum Handlowym Silesia na rowerze. Z internetowej strony dowiedziałem się, że jest parking strzeżony dla rowerzystów, zachęceni tym postanawiamy oddać nasze maszyny pod ochronę pana w uniformie i ruszyć na spacer do krainy wielbicieli shopingu. Niestety, okazało się, że parking działa w sezonie letnim, a niby jaki mamy sezon? Czas letni, po świętach majowych, ładna pogoda i takie rozczarowanie! Parking nie czynny, przynajmniej ten strzeżony. Więc dwóch nadzianych gości z drobnymi na kawę rusza dalej zostawiając Silesia gdzieś, za sobą. Za jedyną pociechę mogliśmy zaliczyć rozmowę z księdzem dyżurującym w kaplicy przy „molochu handlowym”.





Kolejny przystanek to Park Śląski. Tu pełne zadowolenie! Zieleń, spokój, przestrzeń, piękna pogoda i kawa w ręku zagryzana pysznościami z Kłosa.




Endomondo głosem znanego kierowcy rajdowego obwieszcza nam, że do kolejnego celu, czyli miejscowości Zendek tuż za Portem Lotniczym w Pyrzowicach, jest 29km. Kilka chwil później było już 32, odkrywamy w sobie talent do wydłużania trasy. Ale niezmiennie optymistyczny głos aplikacyjnej gwiazdy ogłasza „jesteś poza trasą, następna będzie lepsza”. Nie zawsze podzielam ten optymizm, ale lepsze to niż narzekanie.
Teraz czas na maksymalną koncentrację zrobiło się niebezpieczniej. Udaje się przebić przez drogi Silesii i dotrzeć do ogrodzenia Portu Lotniczego, a potem kilka kilometrów runda wkoło i dotarcie do miejsca na kolejny popas. Testujemy dania z wykorzystaniem kaszy kuskus. Miał być kuskus z tuńczykiem w oleju gdyby nie to, że zapomniałem zabrać z domu tuńczyka:). Trzeba było improwizować. Był kuskus z rosołem, kuskus z zupą gulaszową, kuskus z sosem bolońskim i makaronem. Dobry jest! Bierzemy go na inne wyprawy, ale z tuńczykiem:).
Tu wzięło nas na lenistwo i mnóstwo gadania.





Oj ciężko było się ruszyć, ale komu w „d” temu „c”.
Najpierw był zalew Przeczyce, potem zbiornik Pogoria 4, a następnie Park Zielona by wylądować w lodziarni na 3ego maja w Dąbrowie G. w lodziarni z naszej młodości. Wygląd się zmienił, obsługa też, ale lody wciąż wspaniałe!
Pałaszujemy i odkrywamy, że mimo gróźb nie spadła ani jedna kropla deszczu. Było słonecznie i pogodnie. I w takich nastrojach rozstajemy się by ruszyć dalej. Wojtek do domu, a ja na umówione spotkanie. Do domu pozostało jeszcze 10km, co dało w sumie prawie 105km, ze średnią nieco ponad 20km/h. Nie byłem zmęczony, czy to znaczy, że forma rośnie?
O tym będziemy mogli się przekonać przy kolejnej wyprawie. Wciąż mamy w planach Wisłę.
Dziękujemy tym, który doczytali do końca, a tym, którzy będą komentować odpowiemy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz