poniedziałek, 7 lipca 2014

Baltic Expedition 2014 Day5

Budzę się z dziwnym uczuciem. Do tej pory każdy poranek był pełen energii, planów i mobilizacji. Teraz mam wrażenie jakby zeszło ze mnie powietrze. Nie jest źle, ale brakuje tego czegoś. Tłumaczę to tym, że nasz cel został osiągnięty, teraz pozostaje czysta rekreacja. No cóż można się pomylić.
 To najcieplejszy dzień jak do tej pory, a przy najmniej poranek. Pięknie świeci słoneczko zapowiadając pogodny dzionek. Plan obejmuje 50km jazdy po Gdyni, Sopocie i Gdańsku. Ruszamy po śniadaniu zjedzonym na dworze, jest wakacyjnie.



Wojtek koniecznie chce zwiedzić Gdynię, port. Ja jestem bardziej nastawiony na Gdańsk, starówkę.

Już początek trasy zdrowo rozgrzał nasze mięśnia. Górki w Gdyni Orłowie są piękne i wymagające. OsmAnd prowadzi nas przez najwyższe położone tereny w całej okolicy. Mamy o poranku sporo sił, więc tylko się uśmiechamy i pedałujemy. W końcu udaje się dojechać do trasy rowerowej wzdłuż plaży, która prowadzi nas prosto na spotkanie z „ORP Błyskawica” i „Darem Pomorza”.




Bez wchodzenia na pokład (jak zwykle) podziwiamy kunszt polskiej inżynierii morskiej i szkutnictwa. Po napełnieniu karty pamięci nowymi zdjęciami i kilkoma ujęciami z kamery ruszam w stronę Sopotu. Początek trasy znamy, pięknie przygotowaną ścieżką rowerową. Ruch spory, ale da się jechać. Niestety trasa tuż przed klifami  kończy się rondem, na którym i my zawracamy. Kilkaset metrów dalej zauważamy możliwość jazdy trasą o wiele bardziej wymagającą. Prowadzi przez klify i oznaczona jest na tablicach informacyjnych jako trudna, lub wymagająca, nie pamiętam. Biorąc pod uwagę, że mamy dzisiaj krótki dystans do przejechania podejmujemy wyzwanie. Faktycznie trasa jest wymagająca, ale tak pięknej urody, że wysiłek jaki wkładamy w strome podjazdy jest wart każdego naciśnięcia na pedały. Potem super zjazd, gdyby nie sakwy i spore obciążenie i wąskie opony, można by zaszaleć. Zjeżdżamy ostro, ale bez zbędnego ryzyka. Wyjeżdżamy gdzieś na osiedlu domków jednorodzinnych, kilkaset metrów dalej jest kolejny wjazd na klify. Spotykamy tam tubylca, który zapewnia nas, że da się przejść, ale rowery trzeba będzie prowadzić. To też mamy przetrenowane, okazuje się, że trasa jest jeszcze bardziej wymagająca, jeszcze piękniejsza, a dla własnego podbudowania możemy powiedzieć, że mimo stromych podjazdów w niełatwym terenie nie zeszliśmy ani razu z rowerów. Jeśli będziecie w Gdyni na rowerach koniecznie zaliczcie tę trasę! I tak nasza rekreacja nabiera nowych barw wraz z rumieńcami na naszych twarzach. Dojeżdżamy do Orłowa, tu byliśmy poprzedniego wieczoru na spacerze. Jest ścieżka rowerowa już mniej wymagająca, ale wciąż prowadzi pięknymi terenami, dla spragnionych podwyższonej adrenaliny, można wjechać na kolejny klify co też czynimy. Teraz polujemy na miejsce z ładnym widokiem na morze by napić się kawy i zjeść wcześniej zakupione bułeczki.
Mimo, że kilometrów za nami niewiele, to nie możemy narzekać by trasa była nudna i spokojna. Od razu lepiej. Teraz już naprawdę bardzo spokojnie dojeżdżamy do Sopotu. Po tym co widzieliśmy do tej pory mamy wrażenie, że wjechaliśmy w inny świat. Nie wiemy czy on nie pasuje do nas, czy my do niego. Stajemy na jego tle „obcej” nam architektury i pstrykamy.  Wojtek ma ochotę pójść w molo, ja nie bardzo. Jestem wierny zasadzie nie płacę za zwiedzanie podczas tej wyprawy. Siedem pięćdziesiąt za deptanie desek, NIE, dziękuję. Po objechaniu czego trzeba ruszamy w stronę Gdańska.




Na naszej trasie teraz dwa punkty, latarnia w Nowym Porcie i Westerplatte. Trasa rowerowa ciągnie się dalej. Po drodze jest inne molo, mniejsze, ale darmowe. Nazwałem je „molem dla ubogich”. Na nie sobie możemy pozwolić i robimy to z radością.



 Krajobraz się zmienia a wraz z nim nasz nastrój, wyjeżdżamy z „bajki” i wjeżdżamy w rzeczywistość. Po drodze jeszcze latarnia.



Dalej już tylko widoki, jakich nie kupicie na widokówkach, mam wrażenie, że to jest prawdziwe życie większości wielkich miast. Do Westerplatte musimy przeprawić, a z pomocą przychodzi nam Prom Wisłoujście.  Przeprawa szybka, cena nieduża, dobrze zainwestowane 2zł. chociaż w Świnoujściu było gratis. Droga na Westerplatte prosta i spokojna, wraz ze zbliżaniem do tego miejsca rosną we mnie emocje. Moi dwaj dziadkowie zginęli podczas wojny. Jeden w Kampanii Wrześniowej, drugi zadenuncjowany  wywieziony przez faszystów przepadł bez wieści. W takich miejscach odzywają się we mnie patriotyczne uczucia, taki jestem. Widząc napis „NIGDY WIĘCEJ WOJNY” nie sposób się nie wzruszyć choć ukrywam to przed obiektywem.





Nasza ostatnia długa prosta prowadzi w stronę starówki w Gdańsku. Droga rowerowa, aż do Zielonej Bramy. Na widok Starego Miasta pojawił się wielki uśmiech. Jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce. Warto tu być, teraz pozostaje przemierzanie, fotografowanie i filmowanie ile tylko się da. Mamy mnóstwo czasu i go wykorzystamy.





Jak powszechnie wiadomo, zwiedzanie męczy, zmęczenie wywołuje głód, głód powoduje poszukiwanie miejsca na konsumpcję. Lokali wiele, my wybieramy nasz własny. Z pięknym widokiem na kanał i możliwością by z pobliskiej restauracji na wodzie ludziska mogli z zazdrością spoglądać na nasze menu.




I znowu kolejna runda po okolicy, już wiemy że na dworzec Gdańsk Główny mamy blisko. Ruszamy by wykorzystać ostatnie chwilę. Wszystko zachwyca, no może oprócz jednego. Przeziębienie powoduje, że chcę czy nie musze coraz częściej odwiedzać toaletę. Na początku mogłem wytrzymać cały dzień, teraz co dwie godziny, a może i częściej. I tu pojawia się problem. Toalet miejskich bardzo niewiele, a te które są już są zamknięte to nie jest śmieszne. Przynaglony potrzebą biegnę na Dworzec Główny, bo gdzie jak gdzie ale tu musi coś być. I jest nowoczesna, z automatem na bilon. Wystarczy wrzucić 2,5zł! Cena duża jak za skorzystanie z pisuaru. Skoro tyle płace wykorzystuję każdą możliwość i wracam do zwiedzania.






Siadamy w lodziarni, pustych miejsc coraz więcej. Słuchamy i oglądamy cały repertuar plenerowych artystów. Ktoś żongluje perfekcyjnie piłką, tam ekipa tańczy breakdance, jakaś dziewczyna próbuje swoich sił wokalnych przy akompaniamencie młodego uzdolnionego gitarzysty. U nas na wsi o tej porze można zobaczyć czarnego kota udającego się na polowanie, a tutaj życie dopiero rozkwita. Dziewczyna z mikrofonem wzbudziła zainteresowanie unijnych turystów z wysp, oni potrafią się bawić zwłaszcza po kilku trunkach z pianką. Nie mają żadnych kompleksów w tańcu i zdolnościach wokalnych, a przy tym wbrew temu co się słyszy zachowują się mimo wszystko z szacunkiem dla przechodniów, odwrotnie to jakby mniej działa poznałem po minach. I znowu odezwała się potrzeba na myśl, że mam wydawać dwa pięćdziesiąt staram się szukać alternatywnych rozwiązań, ale sumienia i dobre wychowanie mi nie pozwala. Biegnę co sił i wpadam na genialny pomysł, jest Mcdonald będzie toaleta, przynajmniej dla klientów. Kupuję skromny zestaw, ale toalety nie ma! Biegnę do automatu, wrzucam pieniądze i ruszam do pisuaru. Nie mogę uwierzyć reklamie jaka jest na nim wypisana „właśnie trzymasz cały świat w swojej dłoni”. Ze śmiechu omal nie zapaskudziłem toalety. Po powrocie do Wojtka, spotykamy parę młodych ludzi z Wrocławia. Podobnie jak my przemierzali wybrzeże tylko mieli na to dwa tygodnie. To pozwoliło im zabawić w niektórych miejscach dni dwa lub trzy. Znajdujemy wspólny język i pomagamy im dostać się dna dworzec, mają pociąg dwie godziny przed nami. Przyjacielsko się żegnamy z opcją, ze odnajdą nas na fb.
Na dworze już ciemno, zrobiło się chłodno, a nasza wyprawa znalazła swój koniec na peronie. Teraz zrobiło się dopiero smutno, to już prawie koniec. Przed nami prawie 10 godzin podróży w nieprzewidzianych warunkach. Zrobiliśmy dzisiaj nie jak zamierzaliśmy 50 ale 99km.
To był dobry dzień, to była wspaniała wyprawa. W pociągu w miarę oddalania się od wybrzeża, wracaliśmy mentalnie do czkającej nas rzeczywistości. Nasze rowery stoją, wieszaki zajęte. Ściągamy sakwy i zaczynamy topnieć w przedziale z założeniem, że będziemy czujni.
Budzimy się o świcie i co widzimy, jeden z rowerów z wieszaka zniknął, nic złego się nie stało. Po prostu właściciel wysiadł i zabrał rower, tylko jak on to zrobił skoro był najbardziej schowany i aby ściągnąć i przerzucić przez nasze rowery nie było to proste i musiał narobić hałasu. Jak to się stało, że się nie obudziliśmy skoro byliśmy tak czujni?
Wolimy nie ciągnąć tej myśli tylko w spokoju dojechać do stacji Dąbrowa Górnicza skąd do domu kilka kilometrów. Znam tę trasę doskonale i w połowie drogi już wiem, że licznik przy wjeździe na podwórko wskaże 599km. Rodzi się pokusa by dołożyć jeden kilometr dla równego rachunku, ale to byłoby wbrew naszym zasadom. Nie odbyliśmy tej wyprawy dla liczb tylko by się dobrze bawić i przeżyć wspaniałą przygodę. Co też w pełni nam się udało!
Mamy postanowienie, że tam gdzie skończyliśmy chcemy rozpocząć kolejną wyprawę, kiedyś. Tak aby objechać Polskę wkoło. Może być też tak, że zaczniemy w innym punkcie by połączyć go z Gdańskiem, na przykład z Białegostoku. Ale to będzie zupełnie inna historia.

Nasza wyprawa w liczbach:
Pokonane km 599.
Czas jazdy ok. 34h wliczając zwiedzanie.
Średnia ok. 17,5km ale na trasie ponad 20km/h.
Wydane pieniądze:
Bilety na pociąg 140zł plus 17zł za przejazd z Helu do Gdyni i 2zł za prom. Łącznie 159.
Noclegi: Rewal 35, Darłów 25, Łeba 35, Gdynia 0. Łącznie 95zł.
Reszta to jedzenie zakupione w marketach i ugotowane przez nas. Nie myślę byśmy przekroczyli koszt 150zł.
Czyli wyprawa kosztowała każdego z nas ok. 400zł za pięć dni wspaniałej wyprawy.
Czy było warto? Retoryczne pytanieJ.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz