Wojtek traktuje wyprawy rowerowe jako sposób na życie. Jak powiada "gdy nie jeżdżę to mnie nosi". Ja do tej pory głównie biegałem, a to z powodu braku kondycji i sporej nadwagi. Przez aktywność i dyscyplinę żywienia:) kilogramy uciekały, a entuzjazm rósł. Dzisiaj minęło prawie siedem miesięcy odkąd zacząłem się ruszać, a efekt jest taki, że po drodze zgubiłem prawie 15 kg.
Ale do rzeczy, mnie nie udało się namówić Wojtka na bieganie, ale jemu udało się namówić mnie na pierwszą tak długą wyprawę rowerową. Rower nie jest mi obcy, ale wyprawy ponad 100 km to pierwszyzna. Wspólną decyzją i korzystając z wiedzy i doświadczenia Wojtka jedziemy do Rzędkowic. To malownicza wieś na wyżynie Krakowsko Częstochowskiej, raj dla ludzi lubiących się wspinać. W cieniu pięknych skał z malowniczymi widokami planujemy wypić kawę i trochę odpocząć.
Spotykamy się rano w Parku Zielona w Dąbrowie Górniczej, robimy pamiątkową fotkę i ruszamy. Okaże się, że będzie to prawie jak zwyczaj, to znaczy miejsce skąd będziemy ruszać na więcej wypraw, ale o tym jeszcze nie wiedziałem.
Moje wyposażenie i doświadczenie jest skromne. Wojtek przygotowany i wyposażony doskonale. Trasę zna na pamięć. Prowadzi nas drogami, ścieżkami o których istnieniu nie miałem pojęcia. Próbuję go gonić na moim "góralku" którego w tym roku wyciągnąłem po wielu latach odpoczynku. Po drodze robimy zakupy w wiejskim sklepiku, a chwilę później robimy pierwszy postój na kaweczkę, jestem podekscytowany i nieco zamyślony. To dopiero początek, a ja już czuję wyprawę w nogach, czy dam radę?
Mijamy Zawiercie, Wojtek zapewnia mnie, że już niedaleko, to znaczy jakieś kilkanaście kilometrów. Dobra daję radę. I w końcu pojawiają się górki co cieszy i martwi. Cieszy widok, ale nogi nie podzielają entuzjazmu. W końcu docieramy do celu jest pięknie jak się tego spodziewałem, a nawet piękniej. Radość potęguje mały osobisty sukces dotarcia do celu. Znajdujemy wolne miejsce od amatorów wspinaczek i rozbijamy nasz pierwszy obóz z przenośną kuchenką. Sprytne urządzenie, Wojtek jest samowystarczalny podczas takich wypadów.
Przy okazji podziwiamy ludzi z upodobaniem do podnoszenia sobie adrenaliny. Od samego patrzenia robi się ciekawie, a co dopiero tam w górze.
Na pożegnanie sycimy nasze oczy tymi pięknymi widokami i czas ruszać w drogę powrotną. Skoro przyjechałem to i wrócę
Zdarza się to nawet tak wytrawnym podróżnikom jak Wojtek, a może zawiódł GPS w efekcie trochę błądzimy i dodajemy do planowanej podróży kolejne 10 km. Rekompensatą są malownicze drogi wymarzone dla rowerzystów, jeżdżenie nimi to prawdziwa przyjemność. Jeszcze tu wrócę.
Były momenty małego kryzysu podczas powrotu zwłaszcza przy podjazdach. Tutaj z pomocą przychodzi wydolność oddechowa jaką ciężko wypracowałem podczas biegania.
W końcu znajomy widok Pogoria 4 licznik pokazuje przejechane 102 km. Czas na batonika i oczywiście fotkę, do domu już niedaleko.
Wyprawa dobiega końca, tutaj nasze drogi się rozjeżdżają. Ja ruszam w stronę Łagiszy, a Wojtek wzdłuż Przemszy do Będzina, a tam dalej znanymi sobie kanałami do Sosnowca.
Pokonaliśmy prawie 120km, ale nie to było najważniejsze. Odwiedziliśmy bardzo malownicze okolice, spędzili fantastyczny czas dobrze się bawiąc. Już marzy mi się kolejna wyprawa. Mój osiemnastoletni rowerek wytrzymał choć momentami trzeszczał ze starości. Z jego prawie 30 lat starszym właścicielem było podobnie:). Na kolejną wyprawę przydała by się jakaś corssówka z 28" kolkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz