Nie przespana poprzednia noc i spory wysiłek jaki włożyliśmy
by dotrzeć do Rewala sprawiły, że sen był głęboki i słodki. Słodki do momentu,
gdy drzwi baraku na kółkach się otworzyły i pojawił się właściciel. Ja byłem w
pokoju w głębi, Wojtek znalazł się na pierwszej linii frontu i to jemu
najbardziej się oberwało. O co, co takiego zrobiliśmy? Sprofanowaliśmy
„świętość” tej budy wprowadzając do niej nasze rowery. Dostaliśmy pięć minut na
upuszczenie „lokalu”. To nie było miłe, ani w mojej ocenie uzasadnione, a
przynajmniej w takiej formie. Pakujemy się i bez śniadania, ale i bez zbędnego
pośpiechu opuszczamy „apartament”. Po krótkiej wymianie zdań postanawiamy, że
nie będziemy wracać do tego incydentu, by nie psuć sobie humoru, ale nie
będziemy też wracać do tego miejsca. Jeśli taki drobiazg wywołał taką reakcję,
to jak wygląda życie przebywających tam wczasowiczów gdy ich zachowanie podpadnie
gospodarzowi? A z pewnością podpadnie z wielu innych powodów. Akcje właścicieli
nadbrzeżnych włości nadal spadają.
Ruszamy by znaleźć miłe miejsce na śniadanie i wygasić
niepotrzebne emocje. Na tym odcinku nie jest to takie trudne. Wzdłuż wybrzeża prowadzi
ścieżka spacerowo rowerowa, a od czasu do czasu pojawiają się ławeczki z dobrym
widokiem na morze. Morze jest spokojne, co i nas wyciszaJ.
Zrobiło się ciepło i miło. Jakby wyprawa zaczynała się od
nowa, ze świeżymi siłami i ogromną motywacją. Śniadanie w takim miejscu bardzo
w tym pomogło.
W Niechorzu latarnia jest jeszcze zamknięta, ale nam to nie
przeszkadza. Robimy kilka fotek i ruszamy dalej. Byłem w Niechorzu jakieś 35
lata wcześniej. Wiele się zmieniło, szukam zapamiętanych miejsc i odbywam przy
okazji sentymentalną podróż. Gdyby to była książka opisał bym kilka kolonijnych
historii, ale kogo to interesuje? Jedziemy dalej. Trasa rowerowa prowadzi nas
drogą przez byłe, bądź obecne tereny należące do wojska udostępnione cywilom.
Droga z płyt betonowych nie jest najwygodniejsza, za to mega spokojna. Prowadzi
przez kilka kilometrów by zakończyć się bramą pilnowaną przez ochroniarza. O
ile wiem był to obiekt wojskowy, ale pilnowany przez ochroniarza z firmy
cywilnej, może są tańsi w utrzymaniuJ.
Zostajemy poinformowani, że w internecie można wyczytać, że powinniśmy ok.
kilometr wcześniej skręcić w prawo omijając obiekty wojskowe. Piszę to i śmieję
się z tego, jak nam to zakomunikował pan w uniformie. Jego atutem w stawieniu
czoła potencjalnemu napastnikowi w pilnowaniu obiektu wojskowego był najwyżej gaz
pieprzowy. Za to na nas spojrzał z pozycji sprawowanego urzędu i głosem niemal
generalskim poinformował o możliwościach Internetu. Grzecznie dziękujemy, zawracamy
i z łatwością bez Internetu odnajdujemy dalszą drogę. Prowadzi przez las, jest
tak urokliwa, że nie chce się z niej wyjeżdżać. Zdjęć nie ma, ale odnajdziecie
to na filmie, który z pewnością kiedyś zostanie zmontowany.
Wyjeżdżamy na drogę asfaltową by już niedługo wjechać na
drogę dla rowerzystów, która doprowadzi nas do samiutkiego Kołobrzegu. Całe
kilometry doskonale przygotowanych tras rowerowych. W zasadzie od Niechorza do
Kołobrzegu jedzie się nie tylko wygodnie, w ładnych miejscach, ale przede
wszystkim bezpiecznie!!! Brawo gospodarze tego terenu, oby tak dalej. Polecam
każdemu, nawet z małymi dziećmi, pieskami i kotkami w siodełkach, wózeczkach i
innych wynalazkach, które spotkaliśmy podczas naszej podróży.
Kołobrzeg znam najlepiej z dotychczas odwiedzonych miast.
Spacerowałem po nim kilkakrotnie, więc z łatwością docieramy do portu i latarni.
Tutaj kolejny bazar tylko nieco mniejszy. Oprócz wszelkiego rodzaju pamiątek
zajdziecie bogatą ofertę rejsów po morzu. Nas to nie interesuje, ale przerwa
się przyda. Znajdujemy zaciszne miejsce w parku niedaleko mola i zaczynamy nasz
rytuał. Wojtek odpala kuchenkę i gotuję wodę na kawę i na dania z torebki, ja
wysyłam na FB fotki i krótki opis naszej obecnej pozycji.
Do Darłówka wciąż daleko, dlatego nie przedłużamy sielanki tylko
ruszamy. Pogoda do tego zachęca, a motywacji nam nie brakuje. To była dobra
decyzja, choć teraz jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. Podążamy malowniczymi trasami wzdłuż wybrzeża.
W Ustroniu Morskim Wojtek wpada na pomysł nowej wyprawy z Ustronia Morskiego do
Ustronia Górskiego. Fajny pomysł, choć wolałbym jechać odwrotnie z gór w dolinyJ. W Gąskach jest ładna
latarnia i piękna plaża, wieje nie tylko świeżą bryzą od morza, ale pachnie
wiejskimi klimatami. Prawie na każdym płocie protest przeciw budowie elektrowni
atomowej. Nic dziwnego, elektrownia rzuciła by cień „skażenia” na cały teren.
Kto chciałby się kąpać, oddychać, opalać w gdy za plecami ma „przemysł atomowy”.
Robimy zdjęcia i znajdujemy fajne miejsce, ba rewelacyjne miejsce na lunch.
Posilenie pięknymi widokami i skromnym posiłkiem (jak na
nasze potrzeby) ruszamy dalej. Teraz Mielno i wiele mniejszych miejscowości.
Wszystkie są do siebie wręcz bliźniaczo podobne. Fajnie jest jechać gdy z
jednej strony szumi morze, a z drugiej pachnie szuwarowymi klimatami z Jeziora
Jamno. I w takim nastroju dojeżdżamy do Łaz. Jest droga okrążająca Jezioro
Bukowo, ale jest dłuższa, a nam marzy się kontynuować szczęśliwą passę i dalej
jechać miedzy morzem i jeziorem. Ruszmy drogą leśną i pokonujemy kilka
pierwszych kilometrów bez większych problemów. Niestety droga zaczęła zawracać
i dużym łukiem prowadziła nas w miejsce gdzie wjechaliśmy. Pojawił się piach, a
takie podłoże nie służy jeździe na wąskich oponach roweru crossowego. Jest inna
opcja, możemy kilka kilometrów przejechać plażą. Zachęceni przejażdżką w
Gąskach przedzieramy się z ogromnym wysiłkiem przez wydmy by dotrzeć do plaży.
Ciężkie sakwy próbują zatopić koło w piachu aż po oś. Docieramy do najtwardszej
części plaży czyli na linię morza. Po stu metrach już wiemy, musimy wracać, nie
da się jechać ani pchać! Do wyjścia z plaży kolejne kilkaset metrów. Oj okupiliśmy
to wielkim zmęczeniem, wolałbym przejechać 10 a nawet 20 km. Z kilkoma
przerwami i ciężkim oddechem docieramy do punktu wyjścia. Teraz bez cienia
wątpliwości już wiemy, że ruszamy sprawdzoną drogą oznaczoną białym lub żółtym
kolorem na mapach GPS-u. To wydłuży naszą podróż do ponad 130 km z planowanych
100, ale co tam, damy radę!
Grzeczni i posłuszni nawigacji z opcją unikaj dróg
gruntowych okrążamy Jezioro Bukowo, co polecamy również innym. Darłówek powitał
nas zachodzącym słońcem i zimną bryzą. Chyba lekko się przeziębiłem, odczuwam
dreszcze i nie ma to nic wspólnego z emocjami. Namawiam Wojtka by skorzystać z
kwatery zamiast rozbijać namiot. Kemping w Darłówku jest pusty i za przyzwoitą
cenę 25zł od osoby otrzymujmy lokal bez wygód, ale dwoma łóżkami, dostępem do
kuchni, natrysków z ciepłą wodą, dla nas to lusksus. Jest też prąd, możemy naładować
akumulatorki w telefonach, do aparatu i kamery. Po zakwaterowaniu i wzięciu
prysznica ruszamy na spacer do portu. Staramy się wykorzystać każdą chwilę na
zwiedzanie.
Spacer po porcie i uliczkami do niego przyległymi sprawia
nam ogromną przyjemność. Nawet gdy słyszymy jak w jednej z restauracji jakaś
pani morduje mikrofon. Trochę się na tym znam i walory wokalne tej pani
pozostawiały wiele do życzenia, ale nawet to uznaję za atrakcję turystyczną
dopasowaną do tego miejsca. Zrobiło się już ciemno i naprawdę chłodno. Czas
wracać do naszego „apartamentu”. Dla pewności uzgodniliśmy z panem z recepcji,
że wprowadzimy do środka nasze rowery na co nie tylko się zgodził, wręcz uznał
to za oczywiste. Wyciągamy nasze śpiwory wciskamy się w nie i natychmiast
zasypiamy.
Przejechaliśmy ciut ponad 130km. Biorąc pod uwagę, że część
trasy przebiegała w bardzo trudnych warunkach to był całkiem dobry wyczyn. Mamy
kolejne dodatkowe kilometry, już uzbieraliśmy ich 60. Czyli wyprawa nie skończy
się na pięciuset, znacznie to przekroczymy, tyko nie wiemy jak bardzo.
Mimo wszystko to był wspaniały dzień. Wyprawa jest dokładnie
taka, jak nam się marzyło, oby tak dalej. Ale o tym w kolejnym odcinku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz