wtorek, 1 lipca 2014

Baltic Expedition 2014 Day2

Nie przespana poprzednia noc i spory wysiłek jaki włożyliśmy by dotrzeć do Rewala sprawiły, że sen był głęboki i słodki. Słodki do momentu, gdy drzwi baraku na kółkach się otworzyły i pojawił się właściciel. Ja byłem w pokoju w głębi, Wojtek znalazł się na pierwszej linii frontu i to jemu najbardziej się oberwało. O co, co takiego zrobiliśmy? Sprofanowaliśmy „świętość” tej budy wprowadzając do niej nasze rowery. Dostaliśmy pięć minut na upuszczenie „lokalu”. To nie było miłe, ani w mojej ocenie uzasadnione, a przynajmniej w takiej formie. Pakujemy się i bez śniadania, ale i bez zbędnego pośpiechu opuszczamy „apartament”. Po krótkiej wymianie zdań postanawiamy, że nie będziemy wracać do tego incydentu, by nie psuć sobie humoru, ale nie będziemy też wracać do tego miejsca. Jeśli taki drobiazg wywołał taką reakcję, to jak wygląda życie przebywających tam wczasowiczów gdy ich zachowanie podpadnie gospodarzowi? A z pewnością podpadnie z wielu innych powodów. Akcje właścicieli nadbrzeżnych włości nadal spadają.
Ruszamy by znaleźć miłe miejsce na śniadanie i wygasić niepotrzebne emocje. Na tym odcinku nie jest to takie trudne. Wzdłuż wybrzeża prowadzi ścieżka spacerowo rowerowa, a od czasu do czasu pojawiają się ławeczki z dobrym widokiem na morze. Morze jest spokojne, co i nas wyciszaJ.

Zrobiło się ciepło i miło. Jakby wyprawa zaczynała się od nowa, ze świeżymi siłami i ogromną motywacją. Śniadanie w takim miejscu bardzo w tym pomogło.




W Niechorzu latarnia jest jeszcze zamknięta, ale nam to nie przeszkadza. Robimy kilka fotek i ruszamy dalej. Byłem w Niechorzu jakieś 35 lata wcześniej. Wiele się zmieniło, szukam zapamiętanych miejsc i odbywam przy okazji sentymentalną podróż. Gdyby to była książka opisał bym kilka kolonijnych historii, ale kogo to interesuje? Jedziemy dalej. Trasa rowerowa prowadzi nas drogą przez byłe, bądź obecne tereny należące do wojska udostępnione cywilom. Droga z płyt betonowych nie jest najwygodniejsza, za to mega spokojna. Prowadzi przez kilka kilometrów by zakończyć się bramą pilnowaną przez ochroniarza. O ile wiem był to obiekt wojskowy, ale pilnowany przez ochroniarza z firmy cywilnej, może są tańsi w utrzymaniuJ. Zostajemy poinformowani, że w internecie można wyczytać, że powinniśmy ok. kilometr wcześniej skręcić w prawo omijając obiekty wojskowe. Piszę to i śmieję się z tego, jak nam to zakomunikował pan w uniformie. Jego atutem w stawieniu czoła potencjalnemu napastnikowi w pilnowaniu obiektu wojskowego był najwyżej gaz pieprzowy. Za to na nas spojrzał z pozycji sprawowanego urzędu i głosem niemal generalskim poinformował o możliwościach Internetu. Grzecznie dziękujemy, zawracamy i z łatwością bez Internetu odnajdujemy dalszą drogę. Prowadzi przez las, jest tak urokliwa, że nie chce się z niej wyjeżdżać. Zdjęć nie ma, ale odnajdziecie to na filmie, który z pewnością kiedyś zostanie zmontowany.
Wyjeżdżamy na drogę asfaltową by już niedługo wjechać na drogę dla rowerzystów, która doprowadzi nas do samiutkiego Kołobrzegu. Całe kilometry doskonale przygotowanych tras rowerowych. W zasadzie od Niechorza do Kołobrzegu jedzie się nie tylko wygodnie, w ładnych miejscach, ale przede wszystkim bezpiecznie!!! Brawo gospodarze tego terenu, oby tak dalej. Polecam każdemu, nawet z małymi dziećmi, pieskami i kotkami w siodełkach, wózeczkach i innych wynalazkach, które spotkaliśmy podczas naszej podróży.



Kołobrzeg znam najlepiej z dotychczas odwiedzonych miast. Spacerowałem po nim kilkakrotnie, więc z łatwością docieramy do portu i latarni. Tutaj kolejny bazar tylko nieco mniejszy. Oprócz wszelkiego rodzaju pamiątek zajdziecie bogatą ofertę rejsów po morzu. Nas to nie interesuje, ale przerwa się przyda. Znajdujemy zaciszne miejsce w parku niedaleko mola i zaczynamy nasz rytuał. Wojtek odpala kuchenkę i gotuję wodę na kawę i na dania z torebki, ja wysyłam na FB fotki i krótki opis naszej obecnej pozycji.




Do Darłówka wciąż daleko, dlatego nie przedłużamy sielanki tylko ruszamy. Pogoda do tego zachęca, a motywacji nam nie brakuje. To była dobra decyzja, choć teraz jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.  Podążamy malowniczymi trasami wzdłuż wybrzeża. W Ustroniu Morskim Wojtek wpada na pomysł nowej wyprawy z Ustronia Morskiego do Ustronia Górskiego. Fajny pomysł, choć wolałbym jechać odwrotnie z gór w dolinyJ. W Gąskach jest ładna latarnia i piękna plaża, wieje nie tylko świeżą bryzą od morza, ale pachnie wiejskimi klimatami. Prawie na każdym płocie protest przeciw budowie elektrowni atomowej. Nic dziwnego, elektrownia rzuciła by cień „skażenia” na cały teren. Kto chciałby się kąpać, oddychać, opalać w gdy za plecami ma „przemysł atomowy”. Robimy zdjęcia i znajdujemy fajne miejsce, ba rewelacyjne miejsce na lunch.







Posilenie pięknymi widokami i skromnym posiłkiem (jak na nasze potrzeby) ruszamy dalej. Teraz Mielno i wiele mniejszych miejscowości. Wszystkie są do siebie wręcz bliźniaczo podobne. Fajnie jest jechać gdy z jednej strony szumi morze, a z drugiej pachnie szuwarowymi klimatami z Jeziora Jamno. I w takim nastroju dojeżdżamy do Łaz. Jest droga okrążająca Jezioro Bukowo, ale jest dłuższa, a nam marzy się kontynuować szczęśliwą passę i dalej jechać miedzy morzem i jeziorem. Ruszmy drogą leśną i pokonujemy kilka pierwszych kilometrów bez większych problemów. Niestety droga zaczęła zawracać i dużym łukiem prowadziła nas w miejsce gdzie wjechaliśmy. Pojawił się piach, a takie podłoże nie służy jeździe na wąskich oponach roweru crossowego. Jest inna opcja, możemy kilka kilometrów przejechać plażą. Zachęceni przejażdżką w Gąskach przedzieramy się z ogromnym wysiłkiem przez wydmy by dotrzeć do plaży. Ciężkie sakwy próbują zatopić koło w piachu aż po oś. Docieramy do najtwardszej części plaży czyli na linię morza. Po stu metrach już wiemy, musimy wracać, nie da się jechać ani pchać! Do wyjścia z plaży kolejne kilkaset metrów. Oj okupiliśmy to wielkim zmęczeniem, wolałbym przejechać 10 a nawet 20 km. Z kilkoma przerwami i ciężkim oddechem docieramy do punktu wyjścia. Teraz bez cienia wątpliwości już wiemy, że ruszamy sprawdzoną drogą oznaczoną białym lub żółtym kolorem na mapach GPS-u. To wydłuży naszą podróż do ponad 130 km z planowanych 100, ale co tam, damy radę!
Grzeczni i posłuszni nawigacji z opcją unikaj dróg gruntowych okrążamy Jezioro Bukowo, co polecamy również innym. Darłówek powitał nas zachodzącym słońcem i zimną bryzą. Chyba lekko się przeziębiłem, odczuwam dreszcze i nie ma to nic wspólnego z emocjami. Namawiam Wojtka by skorzystać z kwatery zamiast rozbijać namiot. Kemping w Darłówku jest pusty i za przyzwoitą cenę 25zł od osoby otrzymujmy lokal bez wygód, ale dwoma łóżkami, dostępem do kuchni, natrysków z ciepłą wodą, dla nas to lusksus. Jest też prąd, możemy naładować akumulatorki w telefonach, do aparatu i kamery. Po zakwaterowaniu i wzięciu prysznica ruszamy na spacer do portu. Staramy się wykorzystać każdą chwilę na zwiedzanie.






Spacer po porcie i uliczkami do niego przyległymi sprawia nam ogromną przyjemność. Nawet gdy słyszymy jak w jednej z restauracji jakaś pani morduje mikrofon. Trochę się na tym znam i walory wokalne tej pani pozostawiały wiele do życzenia, ale nawet to uznaję za atrakcję turystyczną dopasowaną do tego miejsca. Zrobiło się już ciemno i naprawdę chłodno. Czas wracać do naszego „apartamentu”. Dla pewności uzgodniliśmy z panem z recepcji, że wprowadzimy do środka nasze rowery na co nie tylko się zgodził, wręcz uznał to za oczywiste. Wyciągamy nasze śpiwory wciskamy się w nie i natychmiast zasypiamy.
Przejechaliśmy ciut ponad 130km. Biorąc pod uwagę, że część trasy przebiegała w bardzo trudnych warunkach to był całkiem dobry wyczyn. Mamy kolejne dodatkowe kilometry, już uzbieraliśmy ich 60. Czyli wyprawa nie skończy się na pięciuset, znacznie to przekroczymy, tyko nie wiemy jak bardzo.
Mimo wszystko to był wspaniały dzień. Wyprawa jest dokładnie taka, jak nam się marzyło, oby tak dalej. Ale o tym w kolejnym odcinku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz