Choć wydawało mi się, że wszystko w promieniu 100 km od domu
co warto zobaczyć już wiedziałem, i to wielokrotnie, to jednak z pokorą
przyznaję, że się myliłem.
Przejeżdżaliśmy obok Góry Zborów przynajmniej dwukrotnie,
pierwszy raz podczas wyprawy do Rzędkowic i drugi, gdy 1 maja zaliczyliśmy trzy
zamki! Jednak przejeżdżać obok, a wspiąć się na jej szczyt, to zasadnicza różnica.
Pomysł wyprawy zrodził się w ramach przygotowań do naszej „Bałtyk
expedition” (jeszcze o niej usłyszycie). Potrzebujemy nie tylko utrzymać formę,
ale ją wzmocnić.
Rozpoczynamy w Parku Zielona w Dąbrowie Górniczej. Jest
początek dnia, Park świeci pustkami co mi zupełnie nie przeszkadza, słychać
szum wody z fontanny i śpiew ptaków, przez konary drzew próbują się przedzierać
promienie słońca zwiastując piękny dzień. A prognozy są różne, jak zwykle każda
strona, każdy portal ma swoja pogodę na swój użytek. Mimo wszystko ma być
raczej pogodnie. Pogodnie jest w naszych nastrojach na starcie. Ruszamy pełni
optymizmu by przeżyć kolejną wyprawę.
Nie wybieramy najkrótszej trasy, jedziemy przez
Ogrodzieniec. Kiedyś Ogrodzieniec był szczytem moich możliwości i to bardzo
wysokim. Dzisiaj jest miejscem tranzytowym. Początek trasy jest dobrze nam
znany, przez Ząbkowice, Sikorkę, Łazy, Rokitno Szlacheckie. Obecnie plusem dla
rowerzystów i tylko dla rowerzystów jest remont wiaduktu na trasie do
Zawiercia. Ruch samochodowy znikomy, wiele kilometrów przemierzamy w spokoju.
W Łazach zatrzymujemy się na chwilę by zrobić fotkę przy
fontannie i ruszamy by w Ogrodzieńcu zrobić sobie przerwę w fajnie przygotowanym
miejscu w pobliżu Góry Birów.
Za Wzgórzem Zamkowym OsmAnd prowadzi nas w lewo, odkrywając
przed nami nową nieznaną nam trasę. Okazuje się, że jest przepięknej urody! Nie
tylko mały ruch i dobra nawierzchnia, ale przepiękne widoki! O czym mogą
zaświadczyć poniższe obrazy.
Ostra jazda z góry i kolejne fajne drogi prze regiony
lokalnej rekreacji. Jest trochę zbiorników w pobliżu Kroczyc i nic dziwnego, że
ludzie szukają tam sposobu na spędzenie miłego dnia wypoczynku. W ich okolicach
sporo kempingów i mini ośrodków. Nas to nie zatrzymuje tylko pedałujemy dalej.
Tuż za Kroczycami ukazuje się naszym oczom Góra Zborów.
Prowadzi do niej długa prosta droga. Moje obawy były nieuzasadnione, że będzie
ostry wyczerpujący podjazd. Podjazd byłJ.
Wojtek próbuje namierzyć przed wjazdem na górę jakiś lokalny
sklepik i się udaje. Wjeżdżamy na plac, pani wypakowuje towar. W kolejce są
tylko dwie osoby, Wojtek i ja. Spojrzenie pani jak mniemam właścicielki i ekspedientki
w jednej osobie jest mrożące. Nawet ja mało domyślny wyczytuje z tego
spojrzenia dajcie mi spokój, nie przeszkadzać. My chcemy tylko zupkę z torebki
i wodę, ale to za dużo lub za mało by okazać się przyjaznym sprzedawcą.
Grzecznie z „piskiem opon” ruszamy na górę bez zakupów.
Okazuje się, że wjazd do rezerwatu przyrody kosztuje.
Zatrzymuje nas bardzo sympatyczna młoda wolontariuszka z kasą fiskalną
zawieszona na szyi. Po długich negocjacjach uzyskujemy bilety po 2zł, co daje
nam prawo na zwiedzanie Góry Zborów. Jest też jaskinia „Głęboka” ale nie
korzystamy (bilet 10zł), brak czasu i chęci. Słyszymy informacje, że jest to „jaskinia
bezpieczna”. Rozumiem, że pada to w kontekście niedawnego śmiertelnego wypadku
na Jurze w jednej z jaskiń.
Naszym celem jest szczyt i tam prowadzimy z niemałym
wysiłkiem nasze maszyny. Wybraliśmy chyba trudniejszą trasę w niektórych
miejscach samemu trudno wejść, a tu trzeba jeszcze wziąć pod pachę rower i
zasuwać pod górę przez skały i korzenie drzew.
Jest szczyt, jest ekscytacja! Widoki jak zwykle pozwalają
zapomnieć o wszystkich trudnościach. Zachowujemy się przez chwilę jak dzieciaki
z wycieczki szkolnej, wbiegamy na każdą skałkę, a przy okazji jak turyści z
Japonii robiąc niezliczone ilości fotek.
To naprawdę piękna Góra!
Na lunch znajdujemy dogodne miejsce z panoramicznym widokiem.
Menu bardzo proste zupki, owoce i batoniki. Przy okazji wysyłam garść informacji
i trochę fotek na FB „Wyprawy rowerowe Jarka i Wojtka”.
Czas się zbierać i ruszać w drogę powrotną. Trasa znana
przebiega przez Rzędkowice, Zawiercie, Łazy… Narzucam dość durze tempo,
potrzebuję się wyżyć, Wojtek mi w tym nie przeszkadza pozwalając jechać ¾ trasy
przodem. Docieramy do Parku Zielona, siadamy na tej samej ławeczce, przy tej
samej fontannie, spod której rozpoczynaliśmy naszą wyprawę. Świeci słoneczko,
zrobiło się bardzo pogodnie jesteśmy szczęśliwi, naprawdę szczęśliwi.
Zatrzymujemy tę chwilę, lubimy razem jeździć i rozmawiać. Bywa, że po prostu
dzielimy się tym co nas cieszy, wyrzucamy z siebie to, co nas martwi. Tak rodzi
się przyjaźń!
Przejechaliśmy 126 km, średnia 21,5 km/h.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz