sobota, 5 lipca 2014

Baltic Expedition 2014 Day4

Przed nami dzień czwarty. Tak naprawdę jest to ostatni dzień dłuższego przebiegu. Piąty dzień zostawiamy na zwiedzanie Trójmiasta i powrót wieczornym pociągiem. Wygląda lajtowo, a jak będzie w rzeczywistości? Chyba się domyślacie.
Dzisiaj kierunek Hel, z Helu planowaliśmy popłynąć „Tramwajem Wodnym” do Gdyni, tam nocleg. Wszystko wydaje się proste, ale nie mamy jeszcze początku sezonu i ostatni Tramwaj nie odpływa po osiemnastej tylko po piętnastej. To zbyt wcześnie by dojechać na Hel, zwiedzić go i nacieszyć się widokami. Szukamy innej możliwości przejażdżki do Gdyni. Rowerem to prawie 80km, dużo, biorąc pod uwagę, że będziemy mieli za sobą dobrze ponad 100. Nie mówimy nie, ale wolimy powiedzieć tak Kolejom Regionalnym. Pociąg odjeżdża po 18, jedzie niespełna 2h. To nam odpowiada, bo na miejscu w Gdyni Orłowie będziemy przed 21. Dla nas to przyzwoita pora, znajdzie się jeszcze czas na wieczorny spacer. To jedyny dzień gdy mamy zapewniony nocleg dzięki znajomościom.
Łebę opuszczamy z żalem, nie tylko ze względu na super warunki noclegowe. czy uroki miasta, ale mamy świadomość, że nasza wyprawa zaczyna dobiegać do końca.
Początek dnia podobny do wczorajszego, szybki przeskok do miejscowości Karwia by dalej już linią wybrzeża dojechać na sam Hel. Po drodze pojawia się  pokusa i jej ulegamy, zbaczamy z „żółtej drogi” by spróbować szczęścia na mniej ruchliwych trasach. Efekt jest taki, że lądujemy w piachach, gdzie jazda staje się niemożliwa, a na końcu piaszczystej drogi wita nas postawione w poprzek drogi ogrodzenie z siatki i przywiązany na sznurze pies. Pies się wścieka na nas, my na to, że znowu daliśmy się wyprowadzić OsmAnd’owi w maliny tzn. piachy. Kiedy już zawróciliśmy do ogrodzenia podjeżdża gość traktorem, tu chyba każdy kto ma traktor jest „gościem”. Tak jak u nas każdy, kto ma quada. Rozpina siatkę biedne psisko skacze z radości na widok właściciela i jednocześnie odwraca się do nas pokazując, że jesteśmy tu persona non grata. Wojtek nawiązuje kontakt z tubylcem pytając czy jest możliwość przejechać drogą tak jak pokazuje nam GPS, niestety okazuje się, że nie możemy bo droga prowadzi tylko na plażę. Już rozumiem, obywatel tutejszych włości ma dość takich jak my i innych turystów kroczących jego drogą na plażę. Dlatego te zasieki i pies. Nie wiem co to mówi o tubylcach, ale lepiej się zwijać, co też czynimy. Z trudem zjechaliśmy piaszczystą drogą to wyobraźcie sobie jak było z podprowadzaniem rowerów do twardszej drogi. Potem już tylko droga przez las, las i długo jeszcze bez zmian, las. W końcu chwytamy asfalt pod koło i już go nie puszczamy. Droga na jazdę rowerem prze piachy fatalna, okolica na wczasy w dziczy wspaniała. No może jeśli unikniecie zasieków i psa.

Teraz już nawróceni, doświadczeni jedziemy grzecznie utartymi szlakami. Po drodze mijamy trzech podobnych do nas wyprawowiczów. Dwóch jegomości w wieku emerytalnym i pani nie odbiegająca wiekiem od ekipy. Z łatwością ich dochodzimy na nieco dłuższym podjeździe i wyglądają jakby mieli siły tylko na niego. Próbujemy nawiązać przyjacielski i fachowy dialog „dokąd jedziecie?”. Cel mieli podobny do naszego jadą na Hel. Teraz jadą razem, ale docelowo mają różne cele. Pierwszy jechał wkoło Polski, pani jechała dwa dni dłużej od nas z tego samego punktu Świnoujścia, trzeci pan miał jeszcze pokonać ścianę wschodnią. Wyglądali na bardzo zmęczonych i chyba mieli między sobą jakiś konflikt o czym świadczyły słowa, których nie zacytuję jednego z nich. Nawet przez moment wpadł na pomysł, że pojedzie z nami. Ta propozycja uruchomiła we mnie z obawy, że dotrzyma słowa takie pokłady sił o jakich nie miałem pojęcia. Uciekać jak najszybciej i jak najdalej. Z tym turbo dopingiem szybko dojechaliśmy do Karwi. Tu szybko zrobiliśmy zakupy i znaleźli piękne miejsce z widokiem na morze, mały odpoczynek i kucharzenie.




Ruszamy w stronę Władysławowa i dalej na koniec lub początek Polski. Droga w większości brukowa, nie jest to nasza ulubiona nawierzchnia, ale lepsza taka niż piachy. Kiedy spokojnie mijamy kolejne miasteczka wyprzedza nas ekipa pięciu „mundurowych” rowerzystów. Panowie raczej w wieku średnim i ciut starszym w lansiarskich koszulkach bez bagaży jadą w zorganizowanym peletonie. Ich zachowanie lub sam ich widok wzbudził we mnie odruch współzawodnictwa. Wsiadłem chłopakom na koło. Ja z sakwami i reklamówkami psułem im nieco wizerunek i chyba krew. Próbowali odskakiwać, ale na końcu peletonu lżej i mogę jechać 28 – 30/h po płaskim terenie przez wiele godzin. Wiozę się za nimi, a Wojtek za mną. Pewnie jechalibyśmy dalej gdyby nie skręt w stronę latarni w Rozewiu. Skręcamy a panowie mkną dalej.



Wracamy na szlak i już samotnie jedziemy spokojnym tempem czyli 20 – 25km/h. Nawet nie wiadomo kiedy pojawiło się Władysławowo i tu rozpoczyna się fajna trasa przez cały półwysep, aż do samego Helu. Ale by nie było tak spokojnie, gdzieś na wysokości Kużnicy kogo wiedzę? Nasz peleton! Panowie pedałują, że aż miło, mnie też było miło ponownie wsiąść im na ogon. Nie tylko trudno im byłoby nam uciec, bo Wojtek bez zapału przyłączył się do zabawy, ale gdy uznałem, że ich tempo zwalnia przejęliśmy inicjatywę i zostawiliśmy peleton w tyle. I tak pewnie dojechalibyśmy na koniec półwyspu gdyby nie Wojtek, który nas zatrzymał w poszukiwaniu latarni. Mówiąc szczerze wolałem wyścigi, cóż koleżeństwo zobowiązuje i „kolorowym koszulkom” pomachaliśmy przyjaźnie na pożegnanie. Miło było od nich usłyszeć słowa uznania dla naszego tempaJ.
Gdy trasa z kostki się kończy zaczynają się drogi szutrowe, one są wpożo, gorzej gdy pojawiają się odcinki betonowe. O zgrozo, kto kładł ten beton, pijany marynarz wiosłem? Niestety co jakiś czas powtarzał się odcinek „specjalny”,  aż do samego Helu.
Osiągamy wyznaczony cel, robimy zakupy w jednym z marketów, one są wszechobecne. I zaczynamy zwiedzać miasto.






Po przerwie na lunch, jedziemy na dworzec by załapać się na pociąg do Gdyni. Nie możemy uwierzyć oczom, na nasz pociąg czeka mnóstwo ludzi w tym spora rzesza rowerzystów. Z doświadczenia wiemy, że wagon dla rowerów jest ograniczony pojemnością. Zaczyna się walka o wejście do pociągu. Są panie z dziećmi, one mają pierwszeństwo. Są tez panowie, którzy mają jechać tylko do Jastarni. Co??? To przecież na rzut beretem. Panowie nie ma mowy byście nas ubiegli w zdobyciu miejsca. Możecie bez wysiłku jechać rowerami od tego są, a do tego pogoda jest piękna. Z dużym trudem zdobywamy miejsca stojące, o wieszakach póki co nawet nie marzymy. Wagon w Jastarni bardzo się przerzedza. Są nawet wolne miejsca do siedzenia. I tak spokojnie jedziemy by powitać Gdynię.


Nie byłem w Trójmieście od niepamiętnych czasów. Trudno się dziwić jak bardzo się zmieniła. Zaskakujące jest, że mamy sporo dobrze oznaczonych dróg rowerowych, dzięki nim i wskazanym przez nawigację kanałom docieramy w miarę spokojnie do Gdyni Orłowo. Tu czekan na nas łóżeczko bez zbędnych luksusów, ale pod dachem z zapleczem z natryskami. Czego nam potrzeba więcej? Wieczornego spaceru. Szybko się rozpakowujemy, przebieramy i ruszamy nad morze. Teren znam dość dobrze. Byłem tu z rodziną 17 lat temu. Drogę znam, ale infrastruktura się zmieniła nie do poznania. Docieramy na plaże, jest molo, którego nie było. Spacerujemy, rozmawiamy i stajemy się coraz bardziej głodni. Sklepy już pozamykane, pozostaję te nocne. Widzimy jak z arsenałem browarów idzie grupa młodych ludzi. Pytamy gdzie jest otwarte i znajdujemy bez trudu sklep głównie z trunkami, ale jest również pieczywo, konserwy czyli wszystko czego potrzebujemy na kolację i śniadanie. Po takim dniu mam wrażenie, że zachowujemy się jak „odkurzacze” pochłaniamy dużo i szybko co tylko się da. Spalamy dziennie ok. 4000kcal do tego dochodzi codzienna norma spalania i trudno się dziwić, że ciągle jesteśmy na głodzie.
Po kolacji i długich rozmowach zasypiamy w poczuciu, że jutro nie musimy się zbytnio spieszyć. Dziwne uczucie.
Przejechaliśmy  ok. 128km. Jutro zwiedzamy. Choć wydaje się takie łatwe to pozory mogą mylić. Zapraszamy już wkrótce na odcinek piąty.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz