Planowaliśmy wyprawę do Częstochowy, ale nie planowaliśmy
tak upalnego dnia. Dzisiaj padną, rekordy temperatury, kilometrów, wypitej
ilości wody i przelanego potu.
Mimo to pełni właściwego rowerzystom entuzjazmu spotykamy
się z Wojtkiem w Parku Zielona. To miejsce łączy w sobie kompromis odległości
od naszych miejsc zamieszkania, dobry punkt startu zwłaszcza w kierunku
Częstochowy, Zawiercia, jest też wyjątkowym miejscem. Mnóstwo tu zieleni, spokój,
cisza zwłaszcza o poranku. Daje to dodatkową porcję zachęty na długą i męczącą
drogę.
Początkowo jedziemy poznanymi wcześniej szlakami. Czuje się nieco
pewniej, utrwalam sobie trasę w pamięci, kto wie kiedy przyjdzie mi ją
wykorzystać ponownie. Tak docieramy do pierwszego miejsca postoju, jest nim zamek
w Siewierzu. Szkoda, że jest zamknięty i nie możemy wejść na basztę, która dzięki
kilku pasjonatom zyskała bardzo fajne schody prowadzące na sam szczyt, skąd
można zobaczyć panoramę okolicy. Pozostają nam zewnętrzne oględziny,
przeczytanie informacji z tablicy i obowiązkowo zrobienie fotek.
Przychodzi moment gdy wkraczamy w nowe obszary, polne, leśne
drogi wciąż o krok od cywilizacji, a mimo to pełne naturalnego uroku. Próbują
nam powiedzieć jak kiedyś wyglądało tu wszystko. Czyżby dopadała mnie jakaś
nostalgia? Wszyscy lubimy dziewicze, naturalne piękne tereny.
Do takich wypraw przydają się uniwersalne opony, szybkie na
asfalt i bezpieczne na polne, leśne trakty.
Docieramy do miejsca postoju. W życiu bym go nie odkrył bez
pomocy Wojtka i mojego rowerku. Przez las biegnie wąska niczym wstążka
asfaltowa droga, gładka i bardzo wygodna do podróżowania. A na jej szlaku
zadaszone miejsce zapraszające takich turystów jak my do chwili odpoczynku. Tu
wypijamy kubek obowiązkowej kawy z małymi przekąskami.
Miejsce jest bardzo czyste i takim chcemy je pozostawić
naszym następcom. Sprzyjają temu postawione tam kosze, która są regularnie
opróżniane, brawo gospodarze!!! Żal opuszczać to miejsce, chciało by się aby
dalsza droga była równie tak dobra i w tak pięknym otoczeniu.
Po raz pierwszy w życiu wjeżdżam na rynek Koziegłowach.
Wojtek oczywiści już tu był, ile razy? Nie mam pojęcia. Od razu przykuwa moją
uwagę pasująca do nazwy tej miejscowości fontanna. Cały rynek jest uroczy.
Kolejny odcinek drogi to stara droga do Częstochowy, póki
nie było „Gierkówki” była główną drogą do Częstochowy. Widząc wodę, żaglówki
trudno mi się oprzeć pokusie by się na chwilę nie zatrzymać. Na szczęście
Wojtek to wyrozumiały towarzysz podróży. Chętnie się zgadza i zatrzymujemy się
chwilę nad zbiornikiem Poraj.
Już odczuwamy bliskość Częstochowy. Przedzieramy się kanałami
by nie wylądować na głównych drogach. W końcu jednak musimy jechać równolegle do
Gierkówki, oczywiście poboczem, chodnikami, aż pojawia się znak CZĘSTOCHOWA! Teraz
przez miasto kierujemy się w stronę
Jasnej Góry. Tam w pobliskim parku u podnóża klasztoru zamierzamy rozbić nasz
obóz na lunch. Uzupełniamy po drodze zapasy wody, objeżdżamy Klasztor i
lądujemy w pięknym parku. W cieniu sędziwych drzew odpoczywamy, jemy,
odpoczywamy. Licznik przekroczył 70 km, a trzeba jeszcze wrócić. Podczas drogi
nie zawsze jest okazja porozmawiać wiec nadrabiamy straty i robimy sobie
pogaduchy. Mam wrażenie, ze jesteśmy bardzo kompatybilni:.
Wracamy! Każdy kilometr to bliżej domu. Przejeżdżamy przez
miasto aby zobaczyć coś, co na mapie jest opisane jako Stare Miasto. Brzmi
zachęcająco, rzeczywistość jednak bardzo rozczarowuje. Naszym (uzgodnionym z
Wojtkiem) zdaniem, jak na miasto, do którego z wiadomego powodu przybywają
miliony ludzi nie ma nic szczególnego do zaoferowania. Szybko opuszczamy niby
Stare Miasto i kierujemy się w stronę Tarnowskich Gór. Postanowiliśmy dla
urozmaicenia wracać po drugiej strony Gierkówki. Nie wiem czy to błąd, ale
droga w większości jest bardzo nudna. Do tego niemiłosierny skwar z nieba i
rozgrzany do granic topliwości asfalt dają nam się we znaki. Zatrzymujemy się co
chwilę w sklepie, by się napić czegoś z lodówki. W większości lodówki są
wyłączone, a jeśli działają mrożą się tam tylko browary. Po drodze mijamy
zastępy pielgrzymów, którzy wbrew pozorom zatrzymując ruch samochodów sprzyjają
nam w podróżowaniu. Do tego machają nam przyjaźnie na co reagujemy uśmiechem i odwzajemniamy
przyjaznymi gestami.
Docieramy w końcu do miejsca gdzie warto się zatrzymać Zalew Zielona,
woda, fajna altana chroniąca przed słońcem daje nam sposobność aby chwilę
odpocząć i upamiętnić tę chwilę i miejsce.
Teraz przez las wyboistymi drogami, potem w stronę Pyrzowic
choć do nich nie docieramy zmieniają kierunek na Bobrowniki, potem koło
Rogoźnika do Strzyżowic, via Psary i w końcu upragniony Gródków. Oczywiście tak
łatwo wyrazić to słowami. Ostatni odcinek stał się bardzo wymagający ze względu
na podjazdy i coraz bardziej odczuwalne zmęczenie. To moje strony, mam do domu
na rzut beretem, Wojtek jeszcze 10 km. Zatrzymujemy się w sklepie by puszką
coca coli z lodówki (w końcu) uczcić 154 km wspólnej podróży.
To był dobry, czas i wzbudził we mnie sporo refleksji. A
oprócz tego powstał kolejny, tym razem, krótki filmik. Zapraszam do obejrzenia
i oczekiwania kolejnego postu. Chętnie posłucham też waszych uwag i sugestii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz