sobota, 26 października 2013

Częstochowa w dzień upalnego lata!

Planowaliśmy wyprawę do Częstochowy, ale nie planowaliśmy tak upalnego dnia. Dzisiaj padną, rekordy temperatury, kilometrów, wypitej ilości wody i przelanego potu.
Mimo to pełni właściwego rowerzystom entuzjazmu spotykamy się z Wojtkiem w Parku Zielona. To miejsce łączy w sobie kompromis odległości od naszych miejsc zamieszkania, dobry punkt startu zwłaszcza w kierunku Częstochowy, Zawiercia, jest też wyjątkowym miejscem. Mnóstwo tu zieleni, spokój, cisza zwłaszcza o poranku. Daje to dodatkową porcję zachęty na długą i męczącą drogę.

Początkowo jedziemy poznanymi wcześniej szlakami. Czuje się nieco pewniej, utrwalam sobie trasę w pamięci, kto wie kiedy przyjdzie mi ją wykorzystać ponownie. Tak docieramy do pierwszego miejsca postoju, jest nim zamek w Siewierzu. Szkoda, że jest zamknięty i nie możemy wejść na basztę, która dzięki kilku pasjonatom zyskała bardzo fajne schody prowadzące na sam szczyt, skąd można zobaczyć panoramę okolicy. Pozostają nam zewnętrzne oględziny, przeczytanie informacji z tablicy i obowiązkowo zrobienie fotek.


Przychodzi moment gdy wkraczamy w nowe obszary, polne, leśne drogi wciąż o krok od cywilizacji, a mimo to pełne naturalnego uroku. Próbują nam powiedzieć jak kiedyś wyglądało tu wszystko. Czyżby dopadała mnie jakaś nostalgia? Wszyscy lubimy dziewicze, naturalne piękne tereny.
Do takich wypraw przydają się uniwersalne opony, szybkie na asfalt i bezpieczne na polne, leśne trakty.
Docieramy do miejsca postoju. W życiu bym go nie odkrył bez pomocy Wojtka i mojego rowerku. Przez las biegnie wąska niczym wstążka asfaltowa droga, gładka i bardzo wygodna do podróżowania. A na jej szlaku zadaszone miejsce zapraszające takich turystów jak my do chwili odpoczynku. Tu wypijamy kubek obowiązkowej kawy z małymi przekąskami.
Miejsce jest bardzo czyste i takim chcemy je pozostawić naszym następcom. Sprzyjają temu postawione tam kosze, która są regularnie opróżniane, brawo gospodarze!!! Żal opuszczać to miejsce, chciało by się aby dalsza droga była równie tak dobra i w tak pięknym otoczeniu.

Po raz pierwszy w życiu wjeżdżam na rynek Koziegłowach. Wojtek oczywiści już tu był, ile razy? Nie mam pojęcia. Od razu przykuwa moją uwagę pasująca do nazwy tej miejscowości fontanna. Cały rynek jest uroczy.





Kolejny odcinek drogi to stara droga do Częstochowy, póki nie było „Gierkówki” była główną drogą do Częstochowy. Widząc wodę, żaglówki trudno mi się oprzeć pokusie by się na chwilę nie zatrzymać. Na szczęście Wojtek to wyrozumiały towarzysz podróży. Chętnie się zgadza i zatrzymujemy się chwilę nad zbiornikiem Poraj.



Już odczuwamy bliskość Częstochowy. Przedzieramy się kanałami by nie wylądować na głównych drogach. W końcu jednak musimy jechać równolegle do Gierkówki, oczywiście poboczem, chodnikami, aż pojawia się znak CZĘSTOCHOWA! Teraz przez miasto  kierujemy się w stronę Jasnej Góry. Tam w pobliskim parku u podnóża klasztoru zamierzamy rozbić nasz obóz na lunch. Uzupełniamy po drodze zapasy wody, objeżdżamy Klasztor i lądujemy w pięknym parku. W cieniu sędziwych drzew odpoczywamy, jemy, odpoczywamy. Licznik przekroczył 70 km, a trzeba jeszcze wrócić. Podczas drogi nie zawsze jest okazja porozmawiać wiec nadrabiamy straty i robimy sobie pogaduchy. Mam wrażenie, ze jesteśmy bardzo kompatybilni:.




Wracamy! Każdy kilometr to bliżej domu. Przejeżdżamy przez miasto aby zobaczyć coś, co na mapie jest opisane jako Stare Miasto. Brzmi zachęcająco, rzeczywistość jednak bardzo rozczarowuje. Naszym (uzgodnionym z Wojtkiem) zdaniem, jak na miasto, do którego z wiadomego powodu przybywają miliony ludzi nie ma nic szczególnego do zaoferowania. Szybko opuszczamy niby Stare Miasto i kierujemy się w stronę Tarnowskich Gór. Postanowiliśmy dla urozmaicenia wracać po drugiej strony Gierkówki. Nie wiem czy to błąd, ale droga w większości jest bardzo nudna. Do tego niemiłosierny skwar z nieba i rozgrzany do granic topliwości asfalt dają nam się we znaki. Zatrzymujemy się co chwilę w sklepie, by się napić czegoś z lodówki. W większości  lodówki są wyłączone, a jeśli działają mrożą się tam tylko browary. Po drodze mijamy zastępy pielgrzymów, którzy wbrew pozorom zatrzymując ruch samochodów sprzyjają nam w podróżowaniu. Do tego machają nam przyjaźnie na co reagujemy uśmiechem i odwzajemniamy przyjaznymi gestami.
Docieramy w końcu do miejsca gdzie warto się zatrzymać Zalew Zielona, woda, fajna altana chroniąca przed słońcem daje nam sposobność aby chwilę odpocząć i upamiętnić tę chwilę i miejsce.





Teraz przez las wyboistymi drogami, potem w stronę Pyrzowic choć do nich nie docieramy zmieniają kierunek na Bobrowniki, potem koło Rogoźnika do Strzyżowic, via Psary i w końcu upragniony Gródków. Oczywiście tak łatwo wyrazić to słowami. Ostatni odcinek stał się bardzo wymagający ze względu na podjazdy i coraz bardziej odczuwalne zmęczenie. To moje strony, mam do domu na rzut beretem, Wojtek jeszcze 10 km. Zatrzymujemy się w sklepie by puszką coca coli z lodówki (w końcu) uczcić 154 km wspólnej podróży.

To był dobry, czas i wzbudził we mnie sporo refleksji. A oprócz tego powstał kolejny, tym razem, krótki filmik. Zapraszam do obejrzenia i oczekiwania kolejnego postu. Chętnie posłucham też waszych uwag i sugestii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz