4 października 2013r
Wizyta w Ojcowie wzbudziła we mnie myśl, że skoro dojechałem
tutaj, to dojadę do Krakowa. Poza tym Wojtek – to chyba oczywiste- był tutaj
kilka razy. Pamiętam jak dzwoniłem do niego pewnego razu, a on jakby od
niechcenia poinformował mnie, że siedzi nad Wisłą u podnóża Wawelu i popija
kawę. Oczywiście pojechał tam na rowerze bez specjalnego planowania. Tak się po
prostu zdarzyło.
Wyprawa ze mną to co innego, wymaga więcej planowania,
Wojtek czuje się wtedy bardziej odpowiedzialny, aby zadbać o bezpieczeństwo i
frajdę kolegi amatora.
Dzień jest pogodny, ale zimny. Ruszając rano długo zastanawiałem
się jak się ubrać na taką wyprawę. Postanowiłem ubrać się na „cebulkę” a w
miarę wzrastającej temperatury i rozgrzania będę się rozbierał. Dobrze zrobiłem już pierwsze podmuchy zimnego
powietrz upewniły mnie, że gorąco to mi raczej nie będzie, przynajmniej przez
pierwsze kilometry.
Spotykamy się - jak zwykle na wyprawy w kierunku południowym
- na ławeczce przed szpitalem w Zagórzu. Trasę do punktu zbornego mam
opanowaną, czas na dojazd przewidywalny, więc ruszam w ostatniej chwili.
Spotyka mnie mała niespodzianka spada łańcuch, co zatrzymuje mnie na chwilę by
wyciągnąć rękawiczki i dokonać naprawy. Spóźniam się kilka minut, Wojtek już
czeka, też ubrany na cebulkę.
Plan jest prosty, jedziemy do Krakowa, zwiedzamy, wracamy
pociągiem do Jaworzna Szczakowej i dalej rowerami do domu. Szacujemy, że
przejedziemy ok. 100 – 120 km. Jak zwykle uwieczniamy chwilę przed startem.
Droga do Jaworzna Szczakowa przebiega rutynowo, tylko tempo
jakby ciut szybsze niż zazwyczaj. Wojtek jest na obrotach, ja nieco spowolniony.
Choć ledwo nadążam nie daje po sobie poznać. Zaciskam zęby i pedałuję. Miałem
kilku tygodniową przerwę w treningach spowodowaną kontuzją i licznymi
obowiązkami zawodowo rodzinnymi.
Przychodzi upragniona chwila na pierwszy odpoczynek i gorącą
kawę. Nadarza się też ku temu okazja, tuż przed Trzebinią w starej cegielni
powstało jeziorko. Otoczne skałkami z ładną infrastrukturą i mimo zimnego
poranka nieustraszonymi wędkarzami na brzegach. Nasze przybycie zauważyła
dyżurna kaczka, podpłynęła i wszelkimi sposobami zwracała na siebie uwagę
prosząc o kawałek słodkiej bułeczki Wojtka lub okruchów „styropianu”, tak nazywamy sprasowany ryż preparowany. Tym
karmię się od kilku miesięcy, próbując utrzymać wagę. Wcześniej chudłem wiele
razy masakrując się różnymi dietami. Jednak szybko odbudowywałem utraconą masę
dodając co nieco. Dopiero aktywność fizyczna plus dyscyplina żywienia przynosiła
trwałe efekty. Ale wciąż nie jest łatwo. Organizm ciągle mi przypomina , że
pozbawiłem go 15 kg i domaga się rekompensaty. Odnoszę wrażenie, że Wojtkowi
jest łatwiej, nie wiedzieć czemu są tacy, którzy nie tyją i ci normalni, którzy
tyją nawet od kichania.
Trzebinię mijamy gładko i posuwamy się w wzmożonym ruchu
drogowym, dlatego musimy być uważni bo momentami robi się gorąco. Na szczęście
skręcamy w boczną drogę i kolejny punkt na mapie to Tęczyński Park
Krajobrazowy. Warto się tu wybrać zwłaszcza na rowerze, piękne miejsce. Już wiecie,
że moja kondycja pozostawia wiele do życzenia, boleśnie odczuwam wspinanie się
pod górę. Robi się naprawdę gorąco i nie pogoda jest tego przyczyną. Zgodnie z
naszą filozofią po stromym podjeździe przychodzi czas na ostry zjazd, a to
przynosi chwilę odpoczynku i porcję dobrej adrenaliny. Niestety to nie ostatnie
wzniesienie, przychodzą chwilę gdy zadaje sobie pytanie czy nie przeceniłem
siły na taką wyprawę w takim tempie?
Po prawej stronie zostawiamy Balice z Portem Lotniczym. Przed nami już tylko przedmieścia Krakowa i
następuje triumfalny wjazd do Miasta. Kiedy majestatycznie przesuwaliśmy się na
naszych rowerach przez Krakowskie Błonie czułem się wspaniale. A to dopiero
początek wrażeń. Przychodzi czas na wizytę na największym rynku Europy. To co
zazwyczaj zabiera mi dziesiątki minut, teraz przemierzam w błyskawicznym tempie
nie tracąc nic z możliwości podziwiania uroków Starego Miasta.
Bywałem w Krakowie wiele razy i nigdy nie odwiedzałem tej
dzielnicy, aż ktoś mi mnie do tego zachęcił i stało się to stałym punktem przy
każdorazowej wizycie. To miejsce jest piękne i posiada niepowtarzalny klimat,
KAZIMIERZ! Nie może nas tam nie być, tym bardziej, ze planujemy tu zjeść na
Palcu Nowym grochówkę. Rozpływa się w ustach, patrząc na miejsce gdzie jest
gotowana wole nie wiedzieć z czego i jak. Jesteśmy twardymi zgłodniałymi
rowerzystami wcinamy, aż miło.
Teraz obowiązkowa wizyta nad Wisłą u podnóża Wawelu. Tam
parzymy sobie kawę, możemy ją kupić w jednej z setek kafejek, ale nam smakuje
ta nasza. Opychając się batonikami prowadzimy przyjacielskie pogawędki takie o
życiu i w ogóle.
Czas mija szybko, pozostaje nam dojazd na Dworzec PKP i
wsiąść do pociągu. I tu niespodzianki nie ma. Pociąg bez miejsca dla rowerów,
ale jest wagon dla większych bagaży gdzie stawiamy maszyny, a sami siadamy tak
aby je mieć na oku. Droga do Szczakowej bardzo się dłuży. Zabijamy ją
rozmowami, niepokoi mnie to, że przyjdziemy na miejsce gdy już będzie szybko
robiło się ciemno, a moje oświetlenie do
najmocniejszych nie należy. Kupując je kierowałem się bardziej ekonomią niż
funkcjonalnością. Wymogi prawa zaspokoiłem ale, potrzeby nie koniecznie. Co
innego Wojtek, jego lampa co prawda z Lidla ale może oświetlać pas lotniska, no
może lekko przesadzam, ale świeci aż miło.
Po wysiadce w Szczakowej jadę przodem by dostosować tempo do
mojej kondycji, staram się cisnąć ile tylko mogę. Docieramy do Zagórza, potem
Zuzanna gdzie mieszka Wojtek. On ma do domu dwa kroki, jak jeszcze 10 km. Bez
zbędnych ceregieli, żegnamy się w locie i grzeję do Gródkowa.
Jest Będzin, mijam Łagiszę, teraz już ostatnia prosta i
sweet homeJ.
Przejechaliśmy 125 km, przeżyli kolejną piękną przygodę.
Zwiedzanie Krakowa zawsze należy do przyjemność, ale zwiedzanie Krakowa na
rowerze przy tak pięknej pogodzie to wyjątkowe doświadczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz