piątek, 25 października 2013

Kierunek Ojców! (18 lipca 2013r.)

Kierunek Ojców!
Czuję się jak dzieciak podekscytowany wyjazdem na wycieczkę. Chyba każdy facet to w gruncie rzeczy duży dzieciak. Kto by spał spokojnie gdy rano rusza się na wyprawę swoim nowiuteńkim rowerem i to do tak pięknego miejsca jak Ojców i okolice.
Przyszedł upragniony świt, zegarek nie musiał mi o tym przypominać, wystarczyły pierwsze promienie słońca, które próbowały się przebić przez opuszczoną żaluzję, a już jestem na nogach gotowy podjąć to ekscytujące wyzwanie. Lubię to uczucie, sprawia mi to ogromną frajdę, pozwala oderwać od codziennych problemów i cieszyć się wszystkim co niesie ze sobą przygoda na rowerze.
Wyprowadzam moją maszynę na dwór i upewniam się, czy zabrałem ze sobą wszystko czego potrzebuję na dorgę. Zupki, błyskawiczne peree, kawa, batoniki, woda, napój izotoniczny, mapy, klucze, ubranie przeciwdeszczowe, komórka naładowana wiec mogę ruszać. Jest godz. 7.20 przede mną ok. 10 km do punktu spotkania przed szpitalem w Zagórzu. Daje sobie 40 min na dojazd, mamy się spotkać o 8.00, a ja nie chcę tracić ani minuty z zaplanowanego czasu. Takie są początki:).
Trasa do Zagórza dobrze przemyślana, najpierw do centrum Będzina, następnie kieruję się w stronę Józefowa jakże dobrze znaną mi drogą. Mijam sklep Auchan, potem drogę przy cmentarzu w górkę do Zagórza. Znam to miejsce doskonale, tutaj mieszkałem z rodzicami do siódmego roku życia, pokonywałem tę trasę setki razy, piechotą, na motorowerze, autobusem ale chyba pierwszy raz na rowerze, czyli to mój pierwszy raz:). Widok samego szpitala nie zachwyca z różnych powodów, kto tam był to wie. Wybieram ławeczkę w cieniu pięknych drzew i czekam spokojnie, no prawie spokojnie na przyjazd mojego towarzysza podróży. Chwile później pojawia się Wojtek, jak zwykle uśmiechnięty i mimo, że to to jego niepamiętna podróż tak samo entuzjastycznie nastawiony do wyprawy.
Ruszamy, ja niczym cień podążam za Wojtkiem próbując dotrzymać mu tempa. Prowadzi mnie jak zwykle drogami, których w większości nie znam. Chyba, że są nimi główne, które poznałem zza kierownicy samochodu. Jazda na rowerze w ruchu z samochodami nauczyła mnie zwracania uwagi i wyrozumiałości dla rowerzystów gdy sam siedzę za kierownicą samochodu. Zwalniam, ostrożnie omijam, nie traktują rowerzystów jak "przeszkodę na drodze". Mam do nich, czyli do siebie ogromny szacunek:).
Mijamy Jaworzno Szczakową, Wojtek opowiada mi gdy tylko to jest możliwe o atrakcjach jakie odkrył w regionie, On tu był dziesiątki razy. Będziemy przejeżdżać obok Zalewu Sosina i na moją prośbę robimy sobie mały postój i pamiątkowe fotki. Rankiem gdy zalew jest pusty, skąpany w promieniach słońca wygląda pięknie. Woda spokojna, okolica malownicza. Kilka godzin później będzie tu mnóstwo ludzi, czar pryśnie, ale teraz trwa!


Ruszając w dalszą drogę zauważyłem, że strasznie drogi jest tu parking:(. Przewagą roweru jest to, że zawsze gratis. Kolejny etap podróży to Bukowno. Po drodze piękne lasy, rzeka Sztoła z piaszczystymi plażami. Przypominam ją sobie jeszcze z wycieczek szkolnych. Jest naprawdę piękna, cały czas płynie wśród drzew i wygląda na bardzo czystą. W końcu Bukowno, to była miejscowość turystyczno-uzdrowiskowa. Tata opowiadał mi, że jeździł tu na kolnie, a przynajmniej był raz i to z przygodą. Po prostu coś mu nie odpowiadało, dlatego z niej nawiał wracając do rodzinnego Józefowa (Sosnowiec) piechotą. Miałem ojca łobuziaka, a jak powiadają jaki ojciec taki... Dojeżdżamy do centrum Bukowna, po drodze zatrzymujemy się w sklepie po drożdżówkę dla Wojtka i owoce dla mnie. Teraz postój w parku, tuż przy otwartym basenie. Nie zdawałem sobie sprawy jak piękny basen jest w Bukownie i cały czas się rozbudowuje. Już wchodzą pierwsi amatorzy wodnych i słonecznych kąpieli, a my rozkładamy się w parku by zaparzyć kawę i nieco posilić przed dalszą podróżą. Wykonuję przy okazji telefon do zaprzyjaźnionej rodziny z Bukowna, aby poinformować ich o naszym bytności w ich stronach. Nie ma czasu na odwiedziny, przed nami sporo drogi.


Dalej prowadzi nas droga prosta jak pas na lotnisku, więc nasze tempo jest dość dobre. Po drodze mijamy zgliszcza spalonych lasów, przykry widok. Zazwyczaj spowodowany nieuwagą lub ludzką głupotą. Omijamy Olkusz i lądujmy tuż za nim. Niestety kawałek drogi jaki mamy do przebycia jest niebezpieczny, to główna droga z Olkusza do Krakowa. Czuje podmuch tirów i bliskość osobówek, które wyprzedzają nas w niebezpiecznie bliskiej odległości. Nie mogę się doczekać zjazdu na Ojców. Jeszcze jedna górka i kolejna, i znowu górka, ale nie odczuwam zmęczenia podjazdami. Adrenalina wzrosła tak bardzo, że cały czas myślę tylko o zachowaniu maksimum ostrożności i mam nadzieję, ze tak samo myślą  kierowcy samochodów, wiem jestem naiwny.
W końcu Wojtek daje znak, że skręcamy, hurrra! Ojców jest na wyciągnięcie dłoni, albo kilka obrotów pedałami. Dojeżdżamy do tablicy z informacją Ojcowski Park Narodowy. Cel został osiągnięty. Teraz czas na zwiedzanie i delektowanie się pięknem jakie nam oferuje.



Prowadzimy nasze rowery, a bywają momenty, że je niesiemy:). Ale co tam, możemy nieść, widoki nam wszystko rekompensują ze znaczna nawiązką. Dochodzimy do Bramy Krakowskiej.



Czas na obiad, oczywiście wszystko robimy sami. Moje dania to: makaron w sosie bolognesse i puree ziemniaczane, na deser kwa i batonik. Leżymy w cieniu piętnastometrowych skał, chwile odpoczywamy planując dalsze wyprawy.
Nie ma co zbyt długo leniuchować, ruszmy powoli w stronę Pieskowej Skały, tam kolejny przystanek na zwiedzanie i sesję fotograficzną.


Jeżdżąc samochodem zazwyczaj nie chce mi się zatrzymywać, by podziwiać takie perełki jak ten stary młyn. Na rowerze to co innego:).
Czas na powrót. Przed nami droga do Olkusza gdzie bawimy jeszcze chwile i nie odmawiamy sobie przyjemności zjedzenia dobrego loda. Chcemy też odwiedzić po drodze Danusię i Adama, którzy mieszkają we wsi Kolonia blisko lasów błędowskich. Tutaj czaka nas miła niespodzianka, poinformowani o naszym przyjeździe gospodarze podejmują nas obiadem, kolejnym obiadem, tym razem domowym, prawdziwym, bardzo smacznym. Po obiedzie obowiązkowa kawa i miłe rozmowy. Nie mogą niestety trwać dłużej bo przed nami dalsza droga. Adam (znawca terenu) proponuje byśmy przejechali przez błędowski las, a następnie ruszyli w stronę Dąbrowy Górniczej przez Ząbkowice. Skorzystaliśmy z rady i część drogi Adam towarzyszy nam na swoim wysłużonym "góralu" opowiadając o okolicy. Tutaj się wychowywał, zna każdą dróżkę na pamięć, a okolica naprawdę ładna. Jeszcze skorzystam z jego rad w przyszłości:).
Wypoczęci nie zauważamy jak szybko minął czas i lądujemy w jakże dobrze znanym Parku Zielona. Tu przy fontannie w dobrych nastrojach nasze drogi się rozchodzą. Wojtek kierunek Sosnowiec przez Będzin, jak kierunek Gródków prze Łagiszę.
To był dobry, nawet bardzo dobry dzień! Przejechaliśmy prawie 150 km odwiedziliśmy Jaworzno, Bukowno, Ojców, Pieskową Skałę, Olkusz i znajomych w gminie Bolesław.
Czas na kolejną wyprawę, już wkrótce w kolejnym poście dla zainteresowanych:).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz